Data wpisu:
Pomoc psychologiczno - pedagogiczna, czyli magiczne moce nauczycieli i specjalistów
Wybaczcie… Długo nie pisałam bloga, ponieważ bez reszty absorbowały mnie spotkania przybliżające nauczycielom i dyrektorom szkół i placówek oświatowych szczytną ideę udzielania pomocy psychologiczno – pedagogicznej w nowej przyjaznej uczniom oraz ich rodzicom formule. Wynika ona z wdrożenia w życie rozporządzenia z 17 XI 2010 r. w sprawie zasad udzielania i organizacji pomocy psychologiczno – pedagogicznej w publicznych przedszkolach, szkołach i placówkach. Od ubiegłego roku dzieci uczęszczające do przedszkoli oraz uczniowie gimnazjów doświadczają jej zbawiennych skutków, ponieważ nauczyciele musieli dokonać profesjonalnego oglądu indywidualnych potrzeb edukacyjnych i rozwojowych uczniów wymienionych w katalogu zawartym w rozporządzeniu. Katalogu, który na zawsze pewnie pozostanie otwarty (nie sposób bowiem wyliczyć enumeratywnie wszystkich potrzeb usprawiedliwiających zajęcie się dzieckiem/uczniem). Wszak wciąż przybywa – wierzcie mi – dzieci ze specjalnymi potrzebami. Odnosi się wrażenie, że kolejne pokolenia przychodzą na świat z różnorodnymi zaburzeniami bądź deficytami, ale także – na szczęście – ze szczególnymi uzdolnieniami, które powinniśmy umieć odkrywać i co ważniejsze pomóc twórczo rozwijać. Chodzi przecież o optymalne wykorzystanie danych ludziom talentów, a tych jest niezliczona ilość, czego dowodzą tłumy uzdolnionych dzieciaków prezentujących swoje umiejętności w znanych programach TV (np. Mam talent i inne). Od września 2012 r. także szkoły podstawowe i ponadgimnazjalne będą musiały sprostać wymaganiom ww. rozporządzenia, wprowadzając nowe zasady udzielania pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Myślę, że wnikliwe przeczytanie tego rozporządzenia i odrobina chęci (zmiana nastawienia) wystarczą, by bez obaw wziąć udział w fascynującym dziele współtworzenia człowieka. To, czy przy nas rozkwitnie, zależy w dużej mierze od nas…
Ileż to razy doświadczyłam widoku sfrustrowanych nauczycieli, którzy poznając treść rozporządzenia, pytali, jakim cudem mają podołać nowym obowiązkom, skoro nikt nie raczył ich do tego rodzaju pracy merytorycznie przygotować. Co prawda nieliczni szczęśliwcy mieli okazję uczestniczyć w spotkaniach prowadzonych przez liderów zmian (w każdym powiecie na zlecenie MEN odbyły się takowe w ub. roku), ale nie wyczerpały one potrzeb w tym zakresie. Nie wszyscy uczestnicy tamtych szkoleń potrafili przenieść na grunt macierzystej szkoły zdobyte doświadczenia (a konieczne było chociażby przeszkolenie rady pedagogicznej, by każdy nauczyciel miał orientację, o co tak naprawdę chodzi i czego się od niego wymaga). A strach – jak pamiętamy z dzieciństwa – ma wielkie oczy i już nakręcił spiralę zła wokół tego zagadnienia. Zmęczeni dotychczasowymi zabiegami edukacyjnymi nauczyciele pytali też, czy istnieją jakieś skuteczne sposoby motywowania uczniów do nauki. Naprawdę nie wiedzieli, jak w dzisiejszych trudnych czasach sprawić, aby uczniom chciało się chcieć przychodzić do szkoły. A już prawdziwym wyzwaniem było dla wielu osiąganie zadowalających efektów (wspomnę tu okrutną testomanię, rankingi szkół i inne wariactwa, na które nie ma rady). Dziecko musi zadowolić wszystkich: rodziców (a czasami i dziadków śledzących z uwagą jego postępy), nauczycieli, kolegów, siebie… Większość z nas w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie to trudne do udźwignięcia brzemię. Dopóki sami nie odrzucimy szalejącej wokół hipokryzji, nic się nie zmieni. No właśnie, konia z rzędem temu, kto nigdy nie miał problemów z odrzuceniem stereotypowych myśli czy działań!
A to przecież to takie proste, że aż genialne w swej istocie (tylko nieco zapomniane, bo przez lata zachłystywaliśmy się nowinkami w dziedzinie efektywnego kształcenia, nie bacząc na fakt, że geniusz kryje się w prostocie oddziaływań nauczyciela, jego życzliwości i osobniczych talentach). Dawno poznaliśmy skuteczne sposoby wpływania na innych. Muszę się w tym miejscu przyznać, że ilekroć ignorowałam odwieczne prawa rządzące mechanizmami ludzkich zachowań, boleśnie dostawałam po łapach… Były to chwile nieprzynoszące satysfakcji zawodowej. W końcu jednak zrozumiałam, że bagatelizowanie znaczenia pozytywnych komunikatów kierowanych do ucznia zawsze przyniesie rozczarowanie. Nie chciałam doświadczać kolejnych porażek edukacyjnych. Nie lubiłam ich gorzkiego smaku!
Wiem już, że przyzwolenie na brak ustawicznego doskonalenia się w wielu dziedzinach (a tym samym nudę która staje się katalizatorem głupoty) skutecznie osłabia zapał uczniów i... nasz autorytet. Nie ma mocnych na zasady! Instrukcja obsługi człowieka jest do bólu prosta. Wysiłek wkładany w jego rozwój jest wprost proporcjonalny do uzyskanego efektu. Dlatego tyle się ostatnio mówi o konieczności udzielania pomocy, rozpoznawania możliwości psychofizycznych uczniów oraz zaspokajania indywidualnych potrzeb rozwojowych i edukacyjnych. Zapisy kluczowego aktu prawnego, jakim jest ww. rozporządzenie – jak nigdy dotąd – obligują nauczycieli i specjalistów do stosowania wymienionym w katalogu grupom uczniów szeroko rozumianej pomocy. Już sam projekt rozporządzenia (nacisk na nowy kontekst udzielania pomocy) budził liczne kontrowersje i niezadowolenie środowiska, choć ci, którzy mieli okazję go czytać, w lot zrozumieli założenia wywiedzione z autentycznej troski o los dziecka wymagającego wnikliwego „rozpracowania” i zorientowali się, że jest to akt o wartości nie do przecenienia. Moim skromnym zdaniem – najbardziej udany ze wszystkich wydanych w ostatnim czasie (choć oczywiście niedoskonały). Jako rodzice, bez wątpienia chcielibyśmy doświadczać na sobie i naszych dzieciach przedstawionej w nim przyjaznej formuły oddziaływań pomocowych mających na celu uzdrowienie sytuacji, z którą nie zawsze sobie radzimy (w końcu nie wszyscy posiedli arkana specjalistycznej wiedzy pedagogicznej czy psychologicznej). Dlaczego jednak nauczyciele w wielu sytuacjach szkolnych także czują się bezradni? Przecież w rozumieniu prawa dysponują odpowiednimi kwalifikacjami umożliwiającymi satysfakcjonujące spełnianie się w nowej roli. A jednak nie zawsze tak jest. Nauczyciele przyznają bowiem, że konieczne jest wejście na kolejny stopień wtajemniczenia, czyli pogłębienie profesjonalizmu oddziaływań poprzez przyswojenie wspólnie wypracowanych strategii rozpoznawania problemów i umiejętności zaspokajania potrzeb uczniów. Panaceum na problemy jest synergia energii wszystkich członków zespołu nauczycieli. Bo co wiele głów uradzi, to nie jedna… Ale o tym w kolejnym wpisie!
Komentarze (4)
Zaloguj się aby dodać komentarz
Idea słuszna, ale razem z tą ustawą powinno powstać w szkole niezależne stanowisko np. koordynator pomocy psychologiczno-pedagogicznej i najlepiej, gdyby to był z wykształcenia psycholog. W ubiegłym roku współtworzyłam około 50 KIPU i 3 IPETów oraz PDW w gimnazjum. Obecnie ukończyłam współtworzenie około 60 IPETów w szkole podstawowej. Powstało kilka szablonów, powstają nowe jeszcze lepsze i chyba wszystko trzeba będzie zrobić od nowa. Firmy specjalizujące się w produkowaniu pomocy dla nauczycieli, instrukcji i wzorców robią wielkie zamieszanie. Uczestniczyłam w kilku szkoleniach i kursach, niektórych za grube pieniądze, rozporządzenie i podręczniki MEN mam w jednym poaluszku. Efekt: jestem "skołowana". Sama sobie IPET napiszę.
Pozdrawiam
Basia
Życzę niewyczerpanego skarbca osobistego entuzjazmu.
każda idea jest słuszna gdy zmierza do zmniejszenia biurokracji. Pracuję w szkole ponad 30 lat i pamiętam,że bez "papierologii" też pomagaliśmy uczniom. Ileż to razy zostawałam po lekcjach by nadrobić z uczniem zaległości lub wytłumaczyć jakieś zagadnienie, ileż domów odwiedziłam , sprawdzałam warunki bytowe dziecka, zabierałam do domu (za zgodą opiekuna) wykąpałam, nakarmiłam, pokazałam "normalny" dom. Do dzisiaj mam kontakt z wieloma uczniami. Nauczycielowi z powołania nie jest potrzebny żaden koordynator, plik dokumentów typu PDW, KIPU czy inne. Dajcie mu swobodny dostęp do psychologa, pedagoga, logopedy, narzędzi diagnostycznych (chociaż te ostatnie znajdzie sobie sam w internecie lub literaturze) i zabierzcie "papierologię". Wystarczy dziennik lekcyjny i taki, który zawiera naprawdę niezbędne minimum dokumentacji. Pamiętajmy, że w e.w. nauczyciel jest także kasjerem (składki na ubezp.komitet rodz.wyjścia, wyjazdy wycieczki...), kadrowcem (pisemne zgody rodziców na wycieczki, mleko, warzywa i owoce), pocieszycielem , doradcą dla rodzica,koordynatorem wszelkich projektów, konkursów,programów , organizatorem imprez, spotkań, wyjazdów itd,itp. Musi znaleźć na to wszystko czas. Moje i moich koleżanek "myślenie" krąży wokół problemu - czy wszystko uzupełniłam , nie pomyliłam czegoś, nie zapomniałam?, zamiast -przebiegu lekcji, ciekawych propozycji, rozmyślań o dzieciach jak pomóc Jasiowi, dlaczego Kasia była dzisiaj smutna, ....Naprawdę podziwiam nauczycieli którzy z pokorą i biernym entuzjazmem mówią o szkolnych "papierach". Nieprzemyślana , zbędna dokumentacja nie może "zrodzić"niczego dobrego w myśl słów Seneki "...dobro nie rodzi się ze zła"