Data wpisu:
Tresura sześciolatka?
Sporów o reformę edukacji nie śledzę na bieżąco, ale trochę jednak śledzę. Zajrzałem niedawno na stronę internetową ratujmymaluchy.pl, gdzie pod hasłem „dlaczego jesteśmy przeciwko reformie” autorzy przedstawili jedenaście powodów, z których drugi brzmi następująco:
2) Tresura sześciolatka.
Nowa podstawa programowa przerasta możliwości przeciętnego sześciolatka. To czego dziecko uczyło się dotąd przez dwa, teraz ma pojąć w rok. Sześciolatek musi pisać zgodnie z zasadami kaligrafii i czytać lektury. Pedagodzy podkreślają, że jest to dla dziecka tresura. Na zabawę brakuje już czasu. Dzieci są zmuszone siedzieć w ławkach i gonić program.
Natychmiast zajrzałem na stronę Ministerstwa Edukacji Narodowej, aby zapoznać się z rzeczoną podstawą programową. I znalazłem co następuje:
I. Treści nauczania – klasa I szkoły podstawowej
2) w zakresie umiejętności czytania i pisania:
a) rozumie sens kodowania oraz dekodowania informacji; odczytuje uproszczone rysunki, piktogramy, znaki informacyjne i napisy,
b) zna wszystkie litery alfabetu, czyta i rozumie proste, krótkie teksty,
c) pisze proste, krótkie zdania: przepisuje, pisze z pamięci; dba o estetykę i poprawność graficzną pisma (przestrzega zasad kaligrafii),
d) posługuje się ze zrozumieniem określeniami: wyraz, głoska, litera, sylaba, zdanie,
e) interesuje się książką i czytaniem; słucha w skupieniu czytanych utworów, (np. baśni, opowiadań, wierszy), w miarę swoich możliwości czyta lektury wskazane przez nauczyciela,
f) korzysta z pakietów edukacyjnych (np. zeszytów ćwiczeń i innych pomocy dydaktycznych) pod kierunkiem nauczyciela;
[Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół (rozporządzenie zostało opublikowane w Dzienniku Ustaw z dnia 15 stycznia 2009 r. Nr 4, poz. 17. Załącznik nr 2 - Podstawa programowa kształcenia ogólnego dla szkół podstawowych. Umieszczono na stronie MEN 24 lutego 2011].
Alarmistyczny opis „tresury sześciolatka” wydał mi się tak odmienny od rzeczywistej treści podstawy programowej, że zacząłem się zastanawiać, czy znalazłem właściwy dokument. Być może strona MEN przedstawia starą, nieaktualną już podstawę, zastąpioną inną, dużo bardziej wymagającą, do której odnosi się przedstawiony powyżej zarzut tresury. Ufam, że czytelnicy tego bloga śledzący reformę na bieżąco sprawę wyjasnią; sądzę jednak że przeczytałem właściwy dokument. No cóż: z perspektywy Anglii i Irlandii, gdzie dzieci rozpoczynają naukę czytania w piątym lub nawet czwartym roku życia, stwierdzenie że znajomość wszystkich liter alfabetu oraz umiejętność czytania prostych, krótkich tekstów „przerasta możliwości przeciętnego sześciolatka” jest śmieszne. Ponadto rzeczona podstawa programowa naprawdę nakazuje, że „sześciolatek musi pisać zgodnie z zasadami kaligrafii i czytać lektury”? Wątpię: mowa o czytaniu lektur wskazanych przez nauczyciela w miarę możliwości dziecka; przestrzeganie zasad kaligrafii jest zaiste wymienione, ale z kontestu wynika że raczej chyba o przestrzeganie elementarnych zasad estetyki i poprawności graficznej pisma (co sprawia że jest ono czytelne), nie zaś o dorosłą kaligrafię. A czy realizacja wszystkich wymienionych w podstawie treści programowych naprawdę wypełnić musi cały dzień szkolny, nie pozostawiając czasu na zabawę? Chyba nie.
Nie twierdzę bynajmniej że przeczytana przeze mnie podstawa programowa jest dokumentem idealnym. Gdybym został dyktatorem edukacji polskiej (a czasami miło jest pofantazjować trochę ), zapewne stworzyłbym nieco inną podstawę programową dla klas pierwszych, wyrzucając odniesienia do kaligrafii i estetyki pisma jako faktycznie nazbyt ambitne i mało istotne. Zapewne dodałbym także oficjalny zakaz zadawania zadań domowych. Niemniej w istniejącej podstawie nie widzę nic szczególnie niepokojącego.
Dlaczego strona ratujmymaluchy.pl przedstawia podstawę programową tak jednostronnie i negatywnie? Widzę dwa możliwe powody. Po pierwsze, autorzy tej strony widzą i przestawiają rzeczy gorzej – znacznie gorzej – niż one się mają, gdyż jest to zgodne z ich ogólnym poglądem na reformę oświaty. Za to trudno ich szanować. Ale może być i tak, iż rzeczeni autorzy nie odnoszą się do podstawy programowej jako takiej, ale do praktyki nauczania. Wiadomo że podstawa podstawą, a niektórzy nauczyciele mogą wymagać dużo więcej oraz uczyć po prostu źle. Smutne tego przykłady rzeczywiście można odnaleźć w innej zakamarku strony ratujmymaluchy.pl; pod hasłem „krajobraz polskiej szkoły”. A piętnowanie pedagogicznych błędów i nadużyć to potrzebna i budząca szacunek akcja, jednak nie wylewajmy dziecka z kąpielą.
Oczywiście patrzę na sprawę z zewnątrz – nie pracuję w szkole – oraz z irlandzkiej oddali. Ciekaw jestem opinii tych Czytelników, którzy z poruszonymi tu problemami stykają się w swej pracy na codzień.

Blog dra Marcina Szczerbińskiego
Pochodzę z Bielska-Białej. W dzieciństwie miałem szczęście wędrować sporo po Beskidach i przeczytać wiele dobrych książek. Osobistych kontaktów z trudnościami w czytaniu i pisaniu miałem niewiele, czym jest dysleksja, dowiedziałem się właściwie dopiero w trakcie zajęć na czwartym roku studiów (psychologia, UJ – ach, piękny Kraków!), lecz problematyka ta szybko mnie zainteresowała. Zdecydowałem się napisać doktorat na temat psychologicznych mechanizmów uczenia się czytania i pisania. Ukończyłem go na University College London w 2001 roku. Przez dziesięć lat pracowałem jako wykładowca psychologii w instytucie logopedii na Uniwersytecie w Sheffield, ucząc głównie psychologii rozwojowej, metodologii badań, statystyki oraz problematyki czytania, pisania i dysleksji. W styczniu 2011 raz jeszcze zmieniłem kraj: obecnie pracuję w instytucie psychologii na uniwersytecie w Cork (Irlandia). Mam też trochę doświadczeń w pracy jako nauczyciel angielskiego, tłumacz i statystyk. Na moim biurku w pracy stoi bursztynowa róża – odznaka honorowego członkostwa Polskiego Towarzystwa Dysleksji, z której jestem bardzo dumny. Pytany o moje zainteresowania naukowe odpowiadam: „Wszystko, co wiąże się z fenomenem czytania i pisania” . O tym też będzie ten blog. Historia pisma; psychologiczne mechanizmy uczenia się czytania i pisania; metodyka nauczania tych umiejętności; analfabetyzm funkcjonalny; dysleksja, dysgrafia i dysortografia, ich mechanizmy, diagnoza i terapia – oto niektóre z tematów, które chciałbym poruszyć. Zapraszam do lektury i do dyskusji!
Komentarze (8)
Zaloguj się aby dodać komentarz
- Pani Urszulo, w pierwszej klasie niech te dzieciaki liczą sobie jeszcze na palcach. Same z tego wyrosną, kiedy zajdzie potrzeba.
Odpowiedź:
Dobrze pani Ewo. To ja pani Tomkowi pozwolę liczyć na palcach.
Wierzcie mi Państwo, że do dzisiaj podziwiam się za opanowanie, że P A N I nie walnęłam w łeb, ale i nic więcej do niej nie powiedziałam. Co Wy na to? Rozumiem rodziców.
i ja dodam coś od siebie - jako logopeda przypatrywałam się pracy nauczycielek z klas 0- III i uczniom, obserwowałam też świetlicę. Wydaje się, że problemem dla rodziców jest także to, że taki sześciolatek, a dodatkowo jeszcze z końca roku, spotka się na świetlicy z uczniami starszymi i - to moja obawa jako matki, bo sama będę MUSIALA poslac swoje 6 - letnie dziecko do szkoły - z tych spotkan może, choć nie musi, wynikac wiele złego. Obawy dotyczyć mogą różnić w funkcjonowaniu emocjonalnym, społecznym takiego malucha w kontakcie z dziecmi starszymi. Na świetlicy dzieciaki spotykają się różne... Wiem, powie ktoś, że to normalne, niech mają kontakt z rożnymi w różnym wieku, ale mnie to nie uspokaja pamiętając to, co widzialam na świetlicy...
I rację ma poprzedniczka pisząca o wyścigu szczurów - najważniejsze karty pracy, kto lepiej, kto więcej... Podstawa programowa swoje, a życie swoje...
Dostosowanie warunkow szkolnych do potrzeb sześciolatkow to także osobny temat - nie wystarcza kolorowe krzeselka pudełka na kredki.
I jeszcze wroce do wieku - moj syn za te parę lat nie będzie miał 6 lat, a we wrześniu pojdzie do szkoly (jest z października) - mnie to martwi...:-( Ja tego "nie widzę" i rozumiem obawy rodziców z cytowanej strony.
Pozdrawiam
P. S. A dziewczyny z nauczania wczesnoszkolnego szczerze podziwiam, bo odwalaja kawal dobrej roboty. Na tych podstawach my potem pracujemy.
Chyba najłatwiejsza jest kwestia odpowiedniego wyposażenia klas. Przypuszczam, że już w tej chwili większość szkolnych sal zerówkowych (które teraz stają się salami klas pierwszych) ma oprócz ławek dywan na którym można usiąść, oraz półkę z zabawkami i książkami, po które uczeń może sięgnąć. Czy mam rację? Mgliście pamiętam, że tak wyglądały zerówki nawet w mojej szkole podstawowej, w czasach schyłkowej komuny. Jednak trudniejszą rzeczą niż wyposażenie sal jest odpowiednie z tego wyposażenia korzystanie; odejście od stereotypu: nauka = siedzenie w ławce. Oraz przełamanie stereotypu że jednostka nauki to lekcja, która musi mieć 45 minut, czas dla malucha niewyobrażalnie długi. Poza tym myślę że nasi uczniowie za dużo czasu spędzają nie tylko w ławkach ale w ogóle w szkole. Nauka to też wycieczka do lokalnego muzeum, parku, warsztatu artysty czy rzemieślnika; wyjście do teatru, itd.
Najtrudniejszym do rozwiązania problemem jest chyba wspomniana przez p. Anitę kwestia świetlicy. Byłoby idealnie, aby w szkole istniały dwie świetlice, jedna dla dzieci w klasach 1-3, a druga dla starszych, ale to możliwe chyby tylko w największych szkołach. W praktyce opieka nad sześcio- czy siedmiolatkiem na świetlicy polegać musi chyba przede wszystkim na dobrej superwizji tego co się tam dzieje, ewentualnie na wydzieleniu na świetlicy jakiegoś kąta przeznaczonego specjalnie dla dzieci młodszych.
Nota bene, w irladzkiej szkole podstawowej, którą odwiedziłem wczoraj, widziałem obok siebie dwa niewielkie boiska, jedno przeznaczone dla dzieci starszych a drugie dla młodszych. Problemy świetlicy tam nie ma z tego raczej smutnego powodu iż szkoły świetlic z reguły nie prowadzą, dzieci muszą być odbierane zaraz po lekcjach, które kończą się na ogół o 14.30.
Wrócę do metod nauczania. Uczę matematyki i zamiana jednostek (wymagana) to zmora nie tylko zapewne dla mnie. Parę lat temu, gdy uczniowie mierzyli salę lekcyjną usłyszałam, że mają wątpliwości czy napisać metry, czy centymetry, gdy mierzący powiedział "sześć". Od tamtej pory w IV klasie wychodzę z dziećmi z taśmami mierniczymi na kilka lekcji w teren. Mierzą co się da: szerokość bramy, boisko "do nogi", boisko do siatkówki itd. Czy nie można tak z dziećmi "polatać" w młodszych klasach? A wiecie Państwo, że za którymś razem dziecko zamiast szerokości bramy wjazdowej zaczęło mierzyć wysokość słupka bramy?
Nie pamiętam już, w którym czasopiśmie to widziałam, ale cały czas mam przed oczyma artykuł " Polskie dzieci mają problemy z matematyką, bo nie lepią z plasteliny" - duży skrót myślowy w tym tytule, ale pomyślcie, jak dużo w nim racji!