Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

O motywacji

Komentarz pana Piotra pod moim wpisem o 10 przykazaniach skutecznej terapii przypomniał mi o temacie, który miałem poruszyć od dawna. Tak – motywacja jest najważniejsza!

  

 

Mam przed sobą książkę „Inwersje. Osobista historia zwycięstwa nad dysleksją” Eileen Simpson – amerykańskiej psychoterapeutki i autorki. To jedna z pierwszych opublikowanych autobiografii osób z dysleksją . Dziś mamy ich już całkiem sporo, wiele z nich streszcza i cytuje Marta Bogdanowicz w swojej książce „Portrety nie tylko sławnych osób z dysleksją”.

 

Czytam i  tłumaczę fragment, który szczególnie zwrócił moją uwagę:

  

         Nigdy nie przyszło mi do głowy, że można czytać dla przyjemności – aż do ferii wielkanocnych w drugiej klasie gimnazjum.

         Pamiętam to dobrze, jak to bywa, kiedy robimy coś ważnego po raz pierwszy. Przebywałam u naszych krewnych w Westchester. Wujek Charlie był w swoim biurze przy Maiden Lane, ciotka Hilda na zakupach, zaś Marie, moja nieodłączna towarzyszka, leżała przeziębiona w łóżku w swoim pokoju na pięterku. Lało, więc byłam uwięziona w domu. Łaziłam z pokoju do pokoju, zjadłam owoc, zagrałam melodię na pianinie, wyjrzałam przez okno i opadłam na wiklinowe krzesło na werandzie. Deszcz! Dla osoby pozbawionej wewnętrznych zasobów nie było żadnego zajęcia.

        Na przykrytym szklaną taflą stole obok krzesła  leżał notatnik do brydża. Pisząc pochyloną w lewo kursywą, którą niedawno opanowałam, sporządziłam listę chłopców, w których się podkochiwałam. Na czele stał Ray Tara. Zagrałam sama z sobą w kółko i krzyżyk. Bez większego zainteresowania spojrzałam na książkę, leżącą pod notatnikiem. Jej tytuł brzmiał Lata łaski. Jakiś czas temu mówiono o niej wiele przy obiedzie. Bestseller, który przeczytali wszyscy w domu – oczywiście z wyjątkiem mnie. Potem powędrowała na półkę na werandzie. Już miałam ją odłożyć na miejsce. Ale wtedy, pamiętając, że nie mam nic innego do roboty, zaczęłam przewracać jej kartki. Rozdziały zatytułowane „André” i „Jimmy” przypomniały mi o feriach zimowych sprzed kilku lat, i o pytaniu, na które nie uzyskałam wtedy odpowiedzi [...]. Intrygujący zbieg okoliczności, który sprawił, że znane mi dwa imiona były tytułami rozdziałów w Latach łaski, na nowo pobudził moją ciekawość.

        Rozdział „André” otwierający książkę zaczyna się dialogiem. Dobrze. Lubię dialog. Idzie szybko. Jane oraz André, w którym Jane się podkochuje, chodzą do gimnazjum. Ja też. Jane ma piętnaście lat. Ja też. Marzy o tańcach. Ja też. André nosi beret. Chce zostać artystą, kiedy dorośnie. Zamieszka w Paryżu. Jest tak atrakcyjny (a przy tym ciekawy) i tak szarmancki względem Jane, że zaczynam się w nim zakochiwać. Autor sugeruje, że wcześniej czy później pocałuje on Jane  - to znaczy mnie. Spieszę się, przeskakuję opisy, których na szczęście jest niewiele, dochodząc do miejsca, w którym Jane i André wybierają się na wieczorny piknik. Towarzyszą im rodzice Andrégo. Czemu autor ich przyprowadził? Czy nie będą przeszkadzać? Moja niecierpliwość narasta. Po nudnym przerywniku, w trakcie którego ojciec Andrégo śpiewa „Au clair de la lune”, Jane i André idą na spacer. Sami. Nareszcie!

 

    Jane – kochasz mnie, prawda? Spytał André.

   Jane zapłakała jeszcze mocniej.

   „Pocałuj mnie”, powiedział André.

   Zbliżyła swoje wargi do jego warg. Ziemia uciekła jej spod nóg. Świat zniknął. Nie było niczego, tylko – ona – i André.

   „Najdroższa”. powiedział.

 

         Świat przestał istnieć i dla mnie. Szalone sceny miłosne w filmach nie zadziałały na mnie tak mocno. Dotyczyły rewolwerowców, szpiegów i kobiet – niebezpiecznych kusicielek. Natomiast to było o mnie. O odłożeniu książki nie mogło być teraz mowy.

        Kiedy nauczyciele próbowali zainteresować mnie czytaniem, mówiąc „Z książek można tak wiele się nauczyć”, myślałam, że mają na myśli fakty, tak jak gdy ktoś mówi: „Myślisz błędnie, zapoznaj się z faktami”. Jednakże fakty, z wyjątkiem tych związanych z płcią, nie interesowały mnie. Natomiast interesowało mnie to, jak ludzie się zachowują. I dlaczego. Na przykład dlaczego sąsiadka ciotki Hildy, pani Bradbury, która miała tak atrakcyjnego i, jak się wydaje, oddanego jej męża, miała romans z innym mężczyzną. Miałam poczucie, że Margaret Ayer Barnes, autorka książki, znała odpowiedzi, i wyjawi mi niektóre sekrety życia.

       Wiosenne deszcze i choroba siostry trwały przez większą część ferii. A ja nie przestawałam czytać. Od czasu do czasu ciotka Hilda zaglądała na werandę i kładła mi rękę na czole. Ponieważ nigdy wcześniej nie widziała mnie czytającej, przypuszczała, że zaczyna się u mnie przeziębienie, które złożyło moją siostrę. Dla mnie jedyną rzeczywistością była ta między okładkami książki. Cała reszta była irytującym przerywnikiem. [...]

       Powoli, bardzo powoli, nie zdając sobie z tego sprawy, już wcześniej rozwinęłam umiejętności i – co równie ważne – pewność siebie, która umożliwiła mi czytanie. Jednak wciąż brakowało mi motywacji. Deszcz, nieobecność mojej siostry i innych towarzyszy, pytanie o niezrozumiałe zachowanie pani Doyle, na które nie miałam odpowiedzi, oraz powieść napisana prostym, niewymagającym stylem, z której bohaterką zidentyfikowałam się, dostarczyły koniecznego bodźca.

       Kiedy ferie skończyły się, i o ile pozwalało mi na to moje dziko ekstrawersyjne życie wypełnione nieskończenie bardziej atrakcyjnymi zajęciami, czytałam. Nie czytałam z łatwością, i z całą pewnością nie rozumiałam wszystkiego co czytałam, nie rozwinęłam nawyku czytania, ale czytałam. Lata łaski dały mi to, co samotna podróż samochodowa przez cały kraj daje początkującemu kierowcy. Przejechawszy przez całą powieść do końca, nie  popychana przez kogokolwiek, napędzana zainteresowaniem i ekscytacją, byłam zmęczona, lecz upojona sukcesem. Pokonałam obawę przed książkami. Nie „kochałam” ich jak moja siostra, ale przestałam je nienawidzić. Tak jak u początkującego kierowcy, moje umiejętności, choć ledwo wystarczające na początku, znacznie poprawiły się pod koniec. I tak jak u kierowcy, który nawet po długiej wyprawie będzie ostrożnie i starannie wybierał drogi, mój gust w kwestii książek był wąski i kapryśny.

 

Ten krótki fragment ilustruje, moim zdaniem, szereg spraw fundamentalnych, i to nie tylko w kontekście radzenia sobie z dysleksją. Bez motywacji nie będzie sukcesu ani w nauce, ani w pracy. A motywacja pojawi się tylko wtedy, gdy odkryjemy – nieraz po długich poszukiwaniach – to, co nas fascynuje. To, co – nie bójmy się tego słowa – pokochamy. Czasem te dziecięce czy młodzieńcze wybory mogą być, z punktu widzenia osoby dorosłej, niedojrzałe czy błędne. Wszak powyższy opis sugeruje dość jednoznacznie, że Lata łaski arcydziełem literatury nie były. A jednak dzięki nim dokonał się przełom. Dzieci muszą mieć szansę, aby szukać i wybierać, niekoniecznie po myśli dorosłych.

 

 

Nie każde dziecko pokocha czytanie. Z tym też trzeba się pogodzić. Ale każde, czy prawie każde dziecko może odkryć coś, co go zafascynuje, obszar, w którym odniesie sukcesy, w którym coś dobrego stworzy. Dobra szkoła i dobre wychowanie stwarza mnóstwo okazji do takich poszukiwań i prób: w naukach humanistycznych, ścisłych, sporcie, sztuce czy turystyce.

 

 

Zaś wracając do czytania: choć nie każde dziecko czytanie pokocha, to procent chętnych czytelników na pewno wzrośnie, jeśli zaoferujemy uczniom autentyczny wybór lektury. Bo dla jednego inspiracją będzie powieść miłosna, dla drugiego literatura fantasy, jeszcze dla kogoś innego kreskówki, czy może ilustrowane podręczniki opisujące budowę maszyn czy urządzeń. Do nas należy stworzenie okazji do inspiracji. Czym się dziecko zainspiruje jest już poza naszą kontrolą. 

Komentarze (7)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Hm... Jak się do tego sposobu budowania motywacji ma nasza sztywna lista lektur szkolnych?...

Joanna Kamykowska

Witam serdecznie Pana Marcina oraz Osoby czytające wpisy 

Bardzo lubię czytać …. i również pasjonują mnie tematy, które dotyczą czytania…
Wpisy p. Marcina są niezwykle inspirujące.
W związku z tym, chciałabym podzielić się pomysłem, który jak mi się wydaje, daje szansę dzieciom pokochać czytanie (a przynajmniej odczuwać potrzebę czytania, czyli wzbudzić motywację).
Razem z moją koleżanką, Izą Mańkowską, stworzyłyśmy w naszych szkołach kąciki do czytania. „Kącik”- brzmi banalnie, ale zapewniam, że będzie to miejsce czarowne, jeśli … w kąciku umieścimy: ładny stoliczek i kolorową lampkę (dającą ciepłe, żółte światełko), przy stoliczku ustawimy kolorowe krzesełka lub miękkie pufy, a w zasięgu ręki będą książki i czasopisma dla dzieci. Jednak najważniejszym „elementem” tego czarownego miejsca jest „ktoś” przyjazny, kto na czeka na dzieci. Ten „ktoś” to oczywiście BRATEK (pacynka).
Muszę dodać, że to dzieci nas zainspirowały do tego, by mogły czytać Bratkowi. One widzą w tym świetną zabawę i czerpią z tego radość i o to właśnie nam chodziło.
Niedawno usłyszałam taką wypowiedź pewnej ośmiolatki: „Cześć Bratku, czekasz na kogoś? Jak chcesz, to poczytam Ci, tylko powiedz mi na ucho, jaką chcesz książkę …”
Teraz, gdy w naszych szkołach są kąciki, które nazwałyśmy „Poczytaj Bratkowi”, mamy wspaniałe okazje obserwować „najpiękniejszą zabawę dzieci- czytanie książek”.
W związku z tym zachęcamy Was Drodzy Nauczyciele do przygotowania w szkołach takiego czarownego kącika do czytania. Proszę sprawdźcie, naprawdę działa motywująco!
Pozdrawiam
Małgorzata Rożyńska

Małgorzata Rożyńska

Panie Marcinie, piękne, subtelne i niezwykle obrazowe ujęcie tematu, mistrzostwo!
Wszyscy wiemy, że bez motywacji nie ma prawdziwego sukcesu. Jestem zdania, że pierwszy impuls powinien pochodzić -" z domu".
Rodzina i wszystko co się z nią wiąże, buduje fundament do dalszej aktywności lub jej braku. Świetnie gdy szkoła potrafi dostrzec - to małe jeszcze "Ja" i rozwinąć to co zostało zaszczepione, zaproponować coś nowego, innego. Niestety ciągle spotykam dzieci którym nikt nie pomógł stworzyć tych podwalin, stąd moje zainteresowanie i wyczulenie na ten problem. Widzę jak brak motywacji niszczy, tworzy się pustka.....Trudno wtedy znaleźć drogę, trudno pomóc ją odszukać. Może wtedy jakiś autorytet? Tylko gdzie go szukać?
W klasach 1-3, może się udać! Jestem wielkim i oddanym miłośnikiem Bratka i programu Ortograffiti.
Czytając wpis Pani Małgorzaty o " kąciku czytelniczym", pomyślałem to takie proste, że aż genialne! Bratek jest magiczny, wytwarza wokół siebie aurę do której dzieci lgną, on motywuje, on jest autorytetem! Wielki szacunek dla Pani Małgorzaty i Pani Izy.
Pozdrawiam

Piotr Cybulski

Kącik czytelniczy to świetna sprawa. Już ponad 10 lat temu pracując jeszcze w przedszkolu stworzyłam kącik do czytania. Oczywiście półeczki z książkami były od zawsze, ale ja stworzyłam kącik który zył. Zorganizowałam maskotkę Nieumiałka (uszyła jedna z mam). Korzystałam wówczas z książek "Mój Świat' Wydawnictw Szkolnych PWN, gdzie korzystano z fragmentów ksiażki Mikołaja Nosowa "Przygody Nieumiałka". Rodzice uszyli poduszki, na ktorych dzieci mogły siedzieć i leżećna podłodze. Można bylo czytać dla Nieumiałka, o Nieumiałku i z Nieumiałkiem. Inspirowało to dzieci do sluchania, ale też do pierwszych prób czytania. Ponieważ blisko była biblioteka miejska chodziłam raz w tygodniu z moją "zerowką" wypożyczać książki. Rodzice zapisali dzieci do biblioteki, a dzieci już same pilnowały którego dnia należy przyniesć ksiażki na wymianę. Większa część grupy to były dzieci dojeżdżające z okolicznych wsi, więc tym bardziej dlaq nich było to wielkie udogodnienie i przyjemność, że mogły wypożyczać ksiażki i czasopisma. Rodzicom rownież podabał się ten pomysł. Zresztą przez wiele lat współpracowałam z biblioteką miejską współorganizując konkursy dla dzieci. Brrdzo uroczystym dniem było pasowanie na czytelnika. Niestety podczas roku szkolnego z powodu przeprowadzki musiałam zmienić pracę i nie wiem, jak potoczyły się losy Nieumiałka w kąciku książki i czy następna nauczycielka kontynuowała wyjścia do biblioteki. Pozostaje mi mieć nadzieję, ze tak. W mojej obecnej pracy w szkole podstawowej rownież ściśle wspołpracuję z biblioteką publiczno - szkolną. Współorganizyję konkursy, dni głośnego czytania, dni bajki i jubileusze autorów. Uczniowie przebirrają się, przynoszą do szkoły maskotki, głośno czytają w bibliotece. Myślę, ze staram się inspirować moich uczniów do czytania. Oczywiście nie ze wszystkich zrobiłam aktywnych i świadomych czytelniów, ale bardzo się starałam i nadal staram. Mam wiele pomysłów i ubolewam czasem ,że nie mogę na nie poświęcić tyle czasu ile chciałabym i potrzebowała. A może to i dobrze? Przynajmniej nie nastąpi przesyt , a raczej ciagle jest niedosyt działań bibliotecznych. W klasie też mam kącik ksiażki, gdzie przyniosłam wiele książek z których wyrosły moje dzieci. Stoją tam również różne słowniki, po które uczniowie sięgają w razie potrzeby. Niestety mimo wielu działań w każdym roczniku zauważa się dzieci które nie przejawiają zainteresowań czytelniczych. Nawet jak wypożyczą lekturę, to nie zawsze ją przeczytają. Domu i środowiska rodzinnego nie zmienimy. Możemy mieć nadzieję, ze "obudzimy" ciekawość czytelniczą.

Ludmiła Błażewicz

Witam serdecznie , Panie Marcinie!
Ty nas książko prowadź przez zieleń naszych myśli do jasnej przyszłości!
To nasze motto.
Na zebraniu organizacyjnym 14 lutego 2013 roku przedstawiliśmy się i określiliśmy zainteresowania czytelnicze. Znałam dotąd w miastach takie kluby dla dorosłych...
Moderatorką naszego Dyskusyjnego Klubu Książki została kierowniczka Gminnej Biblioteki Publicznej.
Założyliśmy konto na facebooku, aby mieć kontakt z czytelnikami, którzy poszliby w nasze ślady. Tą drogą będziemy zapraszać na spotkania i imprezy kulturalne. Jeden z gimnazjalistów chętnie zajął się aktualizowaniem i wbogacaniem konta. Oczywiście tradycyjnie w rozmowie i poprzez plakaty w podstwówce i gimnazjum też promujemy nasz klub.
Zastanawialiśmy się, jakie czaspopisma zaprenumerować, by nas wprowadziły w świat literatury pięknej. "Guliwer"? "Literatura"? Kto nam podpowie?
"Czytanie to najpiękniejsza zabawa, jaką ludzkość wymyśliła."-to myśl przewodnia, którą wybrała inna gimnazjalistka. Pełni entuzjazmu czekamy na dalsze spotkania i rozmowy o książce "Dziesięć stron świata"Anny Onichimowskiej i wybranej książki Ewy Nowak. Już 12 marca mamy z autorka spotkanie.
Zaplanowaliśmy integracyjnie na feriach wyjazd do kina. Prosimy miłośników książek o zgłaszanie się do biblioteki, aby poszerzyć grono DKK.
Pozdrawiam już prawie wiosennie.
Małgorzata Knafel

Małgorzata Knafel

Super sprawa Pani Małgorzato! Zastanawiam się, czy oferty takiego klubu nie warto poszerzyć o literaturę popularnonaukową: tak czasopisma (np. Wiedza i Życie) oraz książki. Ja wiem, że to dość radykalnie zmienia formułę – to już nie jest tylko literatura piękna – ale w ten sposób potencjalnie trafiamy do szerszego grona, i zasypujemy niepotrzebną przepaść między sztuką a nauką. Ale nie mam żadnych doświadczeń w tym względzie, więc nie wiem, czy taka bardzo szeroka formuła klubu czytelnika się sprawdzi.

Marcin Szczerbiński

W świecie magicznych liter wystukiwanych na klawiaturze komputera, laptopa, komórki znajdujemy to, czym żyje dzisiejszy świat . Jak zmotywować dzieci do czytania? Każdy z nas jest inny , mamy inne cele i marzenia, każdy jest zamknięty w swoim świecie. Jeśli dziecko od dziecko dotyka książkę , jej zapach pozostaje w pamięci i gdziekolwiek się znajdzie zawsze będzie jej szukał i czekał na chwilę , którą z nią spędzi. Tak sobie myślę, że największą motywacją do wszelkich działań są rodzice. Jeśli mama czyta dziecku od chwili poczęcia , dziecko czyta razem z nią.
Ale z drugiej strony wielką pracę możemy zrobić my, nauczyciele, pedagodzy, psycholodzy, terapeuci. Przyjaźń z książką jest podróżą w świat marzeń, bez względu na wiek. Ale nie czarujmy się, każdy, bez względu na wiek potrzebuje motywacji. Kluby czytelnicze, konkursy, gry, zabawy, quizy są dobrym sposobem na to. Chylę czapkę przed ludźmi zaangażowanymi w ich działania.
Motywacja - kiedyś napisałam sobie to słowo na lodówce. Podziałało, na moim niebie rzadko pojawiają się chmury.
Tylko czy zawsze podziała na naszego młodego człowieka, który jest pochłonięty osiąganiem kolejnych poziomów w grach komputerowych .....?

Cecylia Błaszczok

Marcin Szczerbiński

Blog dra Marcina Szczerbińskiego

Pochodzę z Bielska-Białej. W dzieciństwie miałem szczęście wędrować sporo po Beskidach i przeczytać wiele dobrych książek. Osobistych kontaktów z trudnościami w czytaniu i pisaniu miałem niewiele, czym jest dysleksja, dowiedziałem się właściwie dopiero w trakcie zajęć na czwartym roku studiów (psychologia, UJ – ach, piękny Kraków!), lecz problematyka ta szybko mnie zainteresowała. Zdecydowałem się napisać doktorat na temat psychologicznych mechanizmów uczenia się czytania i pisania. Ukończyłem go na University College London w 2001 roku. Przez dziesięć lat pracowałem jako wykładowca psychologii w instytucie logopedii na Uniwersytecie w Sheffield, ucząc głównie psychologii rozwojowej, metodologii badań, statystyki oraz problematyki czytania, pisania i dysleksji. W styczniu 2011 raz jeszcze zmieniłem kraj: obecnie pracuję w instytucie psychologii na uniwersytecie w Cork (Irlandia). Mam też trochę doświadczeń w pracy jako nauczyciel angielskiego, tłumacz i statystyk. Na moim biurku w pracy stoi bursztynowa róża – odznaka honorowego członkostwa Polskiego Towarzystwa Dysleksji, z której jestem bardzo dumny. Pytany o moje zainteresowania naukowe odpowiadam: „Wszystko, co wiąże się z fenomenem czytania i pisania” . O tym też będzie ten blog. Historia pisma; psychologiczne mechanizmy uczenia się czytania i pisania; metodyka nauczania tych umiejętności; analfabetyzm funkcjonalny; dysleksja, dysgrafia i dysortografia, ich mechanizmy, diagnoza i terapia – oto niektóre z tematów, które chciałbym poruszyć. Zapraszam do lektury i do dyskusji!