Data wpisu:
O dyskryminacji
Ostatni wpis Marty Bogdanowicz na jej blogu przypomniał mi o tej ważnej sprawie.
Rzecz jasna, wszyscy jesteśmy przeciw dyskryminacji. A sprawa jest ważna, skoro mówi o niej nawet nasza konstytucja, w artykule 32 („Wszyscy są wobec prawa równi [...] Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczny”).
Niemniej prywatnie, przyznajemy się pewnie czasem do wątpliwości. Bo niby nie chcemy, żeby dyskryminowano osoby niepełnosprawne – ale z drugiej nie chcemy być leczeni przez niewidomego lekarza, oddawać naszych książek i artykułów do korekty dyslektykowi, który nie widzi błędów w tekście, czy zatrudnić sekretarki z wadą wymowy, którą trudno zrozumieć. A więc może dyskryminacja jest czasami nieunikniona? Albo wręcz uzasadniona? Takie pytania mogą rodzić dyskomfort, ale nie sposób od nich uciec jeśli sprawę równości szans traktujemy uczciwie.
Myślę że odpowiedź jest dość prosta, przynajmniej w teorii. Jeśli odmówimy przyjęcia na stanowisko korektora osoby z dysleksją dlatego że ma ona dysleksję, dopuszczamy się nieuzasadnionej dyskryminacji. Jeśli odmówimy przyjęcia tej osoby dlatego, że nie widzi błędów, które korektor ma poprawiać, postępujemy słusznie.
Odpowiecie: „Toż to to samo! Stosujesz, Marcinie, wykręt słowny!” A jednak nie. W pierwszym przypadku dyskryminujemy, ponieważ odrzucamy kandydaturę danej osoby z powodu tego KIM JEST, z powodu jej PRZYNALEŻNOŚCI DO KONKRETNEJ GRUPY (w moim przykładzie – grupy osób z dysleksją). Już na wstępie nie dajemy jej żadnej szansy aby pokazać, że umiejętności potrzebne do wykonywania określonej pracy jednak posiada. Dyskryminacja jest tutaj powiązana ściśle z błędem myślenia stereotypami: ponieważ niedostrzeganie błędów w piśmie jest charakterystyczne dla osób z dysleksją, zakładamy że WSZYSTKIE osoby z dysleksją mają ten problem; co więcej, nie mogą go skompensować w żaden sposób. Innymi słowy, myślimy w kategoriach: „bo KAŻDY dyslektyk... bo KAŻDA osoba niewidoma..., bo KAŹDY Niemiec....” itd. zapominając o tym że, choć przynależność do określonej grupy coś o człowieku mówi, to przecież nie determinuje jego cech do końca.
Natomiast w prawidłowo przeprowadzonym konkursie na stanowisko korektora (i każde inne) sprawdzamy kwalifikacje i doświadczenia kandydatów, ignorując ich niepełnosprawności (w tym dysleksję). W ten sposób dokonujemy wstępnej selekcji. Tym, którzy przejdą przez to pierwsze sito możemy możemy dać jakiś praktyczny test przydatności do roli korektora, bądź po prostu przyjąć do pracy na okres próbny. Na końcu zostaje ten kto sprostał wymaganiom i był najlepszy. I wtedy może się okazać – choć to mało prawdopodobne – że zwycięzcą konkursu jest osoba z dysleksją – taka, która skompensowała swe trudności i wypracowała świetne strategie pracy z tekstem. Tak czy inaczej, przeprowadziliśmy konkurs sprawiedliwie gdyż daliśmy wszystkim równe szanse i ocenialiśmy kandydatów na podstawie tego CO POTRAFIĄ, a nie KIM SĄ.
Wracając do historii przedstawionej w liście cytowanym przez Martę Bogdanowicz: jeśli zachowanie wykładowczyni było zaiste takie, jak list opisuje, stanowi ono niewątpliwą dyskryminację. Wykładowca myśli bowiem i działa w kategoriach „Nie nadajesz się do tych studiów ponieważ masz dysleksję”. Zupełnie brak tutaj zrozumienia faktu, że nie każda osoba z dysleksją ma problemy z analizą matematyczną, oraz że jeśli takie problemy występują to mają one charakter dość trywialny, peryferyczny (błędny odczyt symboli, nie zaś trudności pojęciowe). Oraz że każdy student ma prawo do ponownego zdania oblanego egzaminu oraz uzyskania pomocy w trudnościach.
Naturalnie, jeśli okaże się że rzeczona studentka, pomimo uzyskania odpowiedniej pomocy i szansy ponownego zdania egzaminu jednak oblewa, wykazując brak zrozumienia analizy matematycznej, uczelnia ma prawo wymagać od niej powtórzenia roku bądź wręcz usunąć ze studiów. Ale – powtarzam – tylko wtedy jeśli wykazano że dziewczyna nie posiada WIEDZY I UMIEJĘTNOŚCI koniecznych na jej kierunku studiów (matematyka), jeśli udzielono jej pomocy, i jeśli miała szansę poprawienia złego wyniku. I taka negatywna decyzja musi zapaść w ramach UREGULOWANEGO PRZEPISAMI uczelnianymi formalnego procesu oceniania, a nie według WIDZIMISIĘ jednej osoby.
Blog dra Marcina Szczerbińskiego
Pochodzę z Bielska-Białej. W dzieciństwie miałem szczęście wędrować sporo po Beskidach i przeczytać wiele dobrych książek. Osobistych kontaktów z trudnościami w czytaniu i pisaniu miałem niewiele, czym jest dysleksja, dowiedziałem się właściwie dopiero w trakcie zajęć na czwartym roku studiów (psychologia, UJ – ach, piękny Kraków!), lecz problematyka ta szybko mnie zainteresowała. Zdecydowałem się napisać doktorat na temat psychologicznych mechanizmów uczenia się czytania i pisania. Ukończyłem go na University College London w 2001 roku. Przez dziesięć lat pracowałem jako wykładowca psychologii w instytucie logopedii na Uniwersytecie w Sheffield, ucząc głównie psychologii rozwojowej, metodologii badań, statystyki oraz problematyki czytania, pisania i dysleksji. W styczniu 2011 raz jeszcze zmieniłem kraj: obecnie pracuję w instytucie psychologii na uniwersytecie w Cork (Irlandia). Mam też trochę doświadczeń w pracy jako nauczyciel angielskiego, tłumacz i statystyk. Na moim biurku w pracy stoi bursztynowa róża – odznaka honorowego członkostwa Polskiego Towarzystwa Dysleksji, z której jestem bardzo dumny. Pytany o moje zainteresowania naukowe odpowiadam: „Wszystko, co wiąże się z fenomenem czytania i pisania” . O tym też będzie ten blog. Historia pisma; psychologiczne mechanizmy uczenia się czytania i pisania; metodyka nauczania tych umiejętności; analfabetyzm funkcjonalny; dysleksja, dysgrafia i dysortografia, ich mechanizmy, diagnoza i terapia – oto niektóre z tematów, które chciałbym poruszyć. Zapraszam do lektury i do dyskusji!
Komentarze (8)
Zaloguj się aby dodać komentarz
Większe i mniejsze przejawy dyskryminacji obserwuję w szkołach , zwłaszcza w czasie oceniania uczniów ryzyka dysleksji i uczniów z dysleksją . Tak już wiele wiemy o dysleksji , zbieramy papierki z warsztatów i kursów , a w życiu stosujemy mało dla mnie zrozumiałe postawy .
Kinezjologia edukacyjna znalazła sie wśród metod terapeutycznych polecanych przez Ortogaffiti do pracy terapeutycznej!? Czyżby autorzy kursów Ortograffiti nie zajrzeli choćby z ciekawości do artykułów i książek przez Pana polecanych?!
Pani Kalino – przykład który Pani podała jest sprzed lat na szczęście – jakie konkretnie przejawy dyskryminacji obserwuje Pani w szkole dziś?
Nie stosuje się zaleceń zawartych w opinii z PPP np. ocenianie ucznia z dysortografią . Spotkałam uczniów , którzy za karę musieli przepisywać teksty - wiele stron , bo bazgrali "jak kura pazurem" , a stwierdzono u nich dysgrafię .
Zdaję sobie sprawę , że uczniowie z dysleksją maja dziś lepsze warunki , ale niestety nie wszyscy . A każde dziecko ma prawo do pomocy organizowanej w szkole i terapii .
cytuję swój wpis na forum Akademii Ortograffiti oraz odpowiedź jaką dostałam. Materiał, w którym mowa o kinezjologii przeslę Panu na e-mail.
Pozdrawiam
" Dzień dobry,
zdziwiło mnie,że w materiałach szkoleniowych modułu 4 kursu Warsztat skutecznego nauczyciela-wsparcie uczniów ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się z klas IV-VI wśród metod terapeutycznych polecanych przez Państwa znajduje się kinezjologia edukacyjna, która jak zostało dowiedzione naukowo nie jest metodą dającą pozytywne efekty w terapii. Pisał o tym na swym blogu Pan Marcin Szczerbiński!!!! Zadziwia mnie więc, że nadal promują Państwo tę pseudometodę! "
A oto odpowiedź od Pani Beaty Futkowskiej z Akademii Ortograffiti:
" Z dyskusji pod tym wpisem na blogu wynika, że dr Szczerbiński nie ma nic przeciwko ćwiczeniom proponowanym w konezjologii (lubianym przez nauczycieli i uczniów), tylko przeciwko traktowaniu kinezjologii jako metody terapeutycznej. W materiałach kursowych autorzy polecają ćwiczenia, nie kinezjologię jako metodę. Ćwiczenia nikomu nie szkodzą. Nie dajmy się zwariowac. Chociaż..., marzy mi się, aby ludzie zaczęli poważnie traktować doniesienia naukowe. Na przykład o szkodliwości palenia."