Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Dostosowanie wymagań edukacyjnych

Pozdrawiam po dłuższej przerwie, na progu wakacji!

 

W październiku zeszłego roku wziąłem udział w konferencji „Z dysleksją przez całe życie – dobre praktyki”, którą reklamowałem zresztą na tym blogu. W moim wystąpieniu, oraz artykule opublikowanym w materiałach konferencyjnych, podjąłem temat dostosowania wymagań edukacyjnych. Ostatni, wiosenny numer biuletynu „Dysleksja” przedrukował wybór materiałów konferencyjnych, w tym skróconą wersję mojego artykułu.  Kusiło mnie, aby się tym pochwalić na blogu; pokusa zwyciężyła, kiedy w zeszłym tygodniu otrzymałem następujący email:

 

Bardzo dziękuję za artykuł w ostatnim numerze biuletynu „Dysleksja”. Jestem anglistką, nauczycielem akademickim, mamą nastoletniego już chłopca z dysleksją, słuchaczką Podyplomowych Studiów Terapii Zaburzeń Czytania i Pisania.


Od dłuższego już czasu jestem zaniepokojona tempem, w jakim w polskich szkołach przybywa uczniów z dysleksją, a przynajmniej z opinią o tejże. Często dzieje się tak przed egzaminami po szkole podstawowej czy po gimnazjum (mimo wprowadzonej ostatnio regulacji). Taka sytuacja budzi mój wewnętrzny sprzeciw! Wiem przecież, ile wysiłku i pracy włożyliśmy w terapię – różne formy terapii, nawet te, których zasadność Pan pewnie poddałby w wątpliwość. No cóż, jeśli jest choć cień szansy na poprawę, człowiek próbuje wszystkiego. Pamiętam ile czasu i wyrzeczeń kosztowała nas żmudna i regularna praca w domu, która przyniosła oczekiwane rezultaty (syn jest w bardzo dobrym liceum i myśli o architekturze). Nie można jednak zapominać o trudnościach, które osoby z realnym problemem dysleksji muszą przezwyciężać. Jednak okazuje się, że nie wszyscy! Są tacy, dla których opinia dyslektyka to „opłacalna wymówka”, „bonus” „papier uprawniający do lenistwa”. Sytuacja w szkołach jest przerażająca! Wystarczy posłuchać dzieci na szkolnym korytarzu czy spojrzeć na strony czy fora internetowe, żeby zrozumieć jak powszechny jest to problem, który można krótko podsumować jedną z zasłyszanych opinii: „Nie chce ci się uczyć – musisz załatwić sobie opinię dyslektyka”. Tak też było w szkole syna. Długo pozostawał jednym z nielicznych uczniów z dysleksją do czasu egzaminów. Nagle okazało się, że dysleksja stała się problemem wielu uczniów, którzy nie wykazywali żadnych jej symptomów w klasach poprzednich. Wielu z tych uczniów oficjalne chwaliło się, że „załatwiło” sobie opinię z poradni przed egzaminem. Niejednokrotnie przyznawali się do takich nieuczciwych praktyk rodzice, „dbający” o rozwój swoich dzieci. Taki stan rzeczy budzi we mnie bunt i sprzeciw. Takie praktyki rodzą nieporozumienia, niedomówienia, fałszywe oskarżenia czy pomówienia. To swoiste błędne koło. Nauczyciele zakładają, że dyslektyk to oszust i krętacz, traktują więc problem z przymrużeniem oka, lekceważąco. Uczniowie z realnym problemem, którzy potrzebują wsparcia nie otrzymują należnej pomocy, są raczej stygmatyzowani jako lenie i krętacze, zarówno przez nauczycieli jak i rówieśników. Nie ma mojej zgody na takie traktowanie problemu! Opinia z poradni powinna bezsprzecznie wiązać się z uczęszczaniem na terapię i z regularną, rzetelną pracą w domu. Nie jestem pewna czy udałoby się to weryfikować, ale taka sytuacja byłaby jasna i przejrzysta dla wszystkich – masz trudności związane z dysleksją musisz systematycznie ćwiczyć i pracować dużo więcej, a nie mniej!

 

Ciekaw jestem opinii i sugestii innych czytelników. Czekam na dyskusję....    Smile

 

Komentarze (3)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Jako pedagog szkolny i terapeuta pracuję z dyslektykami już od kilku lat. Oczywiście sugestie z listu, dotyczące nieodpowiedniego podejścia do posiadanej opinii o dysleksji są jak najbardziej prawdziwe. W swojej pracy spotykam uczniów, którzy pracują bardzo ciężko i systematycznie, oraz takich, którym zapał słabnie po uzyskaniu stosownego dokumentu. Myślę, że każdy uczeń posiadający opinię, bezwzględnie powinien wykazać się pracą korekcyjną na terenie poradni, szkoły i domu. Nie do przyjęcia jest fakt zaprzestawania "pracy nad problemem"; nie jest to dobre zarówno przez wzgląd na dobro danego ucznia, jak i na opinię społeczną, dotycząca dysleksji i dyslektyków. Jestem przekonana, że nie w samym diagnozowaniu dysleksji jest problem, lecz w tym, czy i w jakim stopniu kontrolowany jest przebieg podjętej przez ucznia terapii. Tu nieoceniona jest rola nauczycieli i szkolnych specjalistów ale także świadomych rodziców, którzy mogą być albo sojusznikami, albo wrogami podejmowanej przez dziecko terapii. Dlatego zawsze staram się utrzymywać systematyczną współpracę z rodzicami, bo to oni, motywując swoje dzieci do pracy, najlepiej wspierają proces terapeutyczny.

Marta Kuczyńska

W takim razie już kolejny raz z tych rozważań płynie wniosek, że dostosowanie wymagań na egzaminie zewnętrznym powinno być zawsze umotywowane opinią stwierdzającą specyficzne trudności W POWIĄZANIU z podsumowaniem frekwencji (albo jakimś rodzajem oceny za wkład pracy) na zajęciach terapeutycznych.
W przeciwnym wypadku za kilka lat większość będą stanowić uczniowie "z papierem" i "dostosowaniem egzaminu", ale bez żadnej woli do podjęcia terapii!

Joanna Kamykowska

Jestem anglistką i od kilku lat pracuję z dziećmi dyslektycznymi, niekoniecznie posiadającymi formalną diagnozę. Ci formalnie zdiagnozowani mieli po prostu szczęscie do spotkania na swojej drodze nauczycieli, którzy zwrócili uwagę na problem, oraz mieli rodziców, którzy poczynili jakieś kroki, żeby swojemu dziecku pomóc. Czy była to pomoc tylko formalna (zaniesienie opinii do szkoły) czy praktyczna, to już inna sprawa. Natomiast moment diagnozowania miał miejsce około 5. klasy, czyli (biorąc pod uwagę długotrwałośc diagnozy i wydawania opinii) tuż przed pierwszym formalnym egzaminem. Dlaczego tak późno?

Być może przez pierwsze 2-3 lata życia dziecka nikt z otoczenia nie zauważył ewentualnych symptomów dysleksji - oczywiście, rodzice nie musieli się na tym znać. Później w przedszkolu albo znowu nikt nie zauważył niczego, albo niewystarczająco mocno kierował uwagę rodziców na pewne fakty. To samo mogło się powtórzyć w klasach 1-3. Wtedy być może nauczyciel wpomniał o problemach, ale niewystarczająco skutecznie, żeby była rozpoczęta jakaś praca. Na tym etapie stwierdzenie rodziców "wyrośnie" jest powszechne. Klasa 4. jest w ogóle trudna, więc wszyscy skupiają się na mnogości przedmiotów i zadań, a w klasie 5. dzieje się jak się dzieje.

Tak będzie się działo dopóki rodzice nie zaczną się zastanawiać nad uwagami ze strony nauczycieli przedszkolnych i wczesnoszkolnych i nie nastawią się na współpracę, a nauczyciele (odpowiednio dokształceni) nie uzbroją się w cierpliwość i wytrwałość. Interwencja na poziomie przedszkolnym lub wczesnoszkolnym wymaga o wiele mniej wysiłku (i pieniędzy) i przynosi kolosalnie lepsze rezultaty niż praca z dzieckiem 11, 12-letnim. EDUKACJA rodziców i nauczycieli i WSPÓŁPRACA rodziców i nauczycieli - w tym jest jakaś nadzieja - i w tym kierunku podążajmy :)

Marcin Szczerbiński

Blog dra Marcina Szczerbińskiego

Pochodzę z Bielska-Białej. W dzieciństwie miałem szczęście wędrować sporo po Beskidach i przeczytać wiele dobrych książek. Osobistych kontaktów z trudnościami w czytaniu i pisaniu miałem niewiele, czym jest dysleksja, dowiedziałem się właściwie dopiero w trakcie zajęć na czwartym roku studiów (psychologia, UJ – ach, piękny Kraków!), lecz problematyka ta szybko mnie zainteresowała. Zdecydowałem się napisać doktorat na temat psychologicznych mechanizmów uczenia się czytania i pisania. Ukończyłem go na University College London w 2001 roku. Przez dziesięć lat pracowałem jako wykładowca psychologii w instytucie logopedii na Uniwersytecie w Sheffield, ucząc głównie psychologii rozwojowej, metodologii badań, statystyki oraz problematyki czytania, pisania i dysleksji. W styczniu 2011 raz jeszcze zmieniłem kraj: obecnie pracuję w instytucie psychologii na uniwersytecie w Cork (Irlandia). Mam też trochę doświadczeń w pracy jako nauczyciel angielskiego, tłumacz i statystyk. Na moim biurku w pracy stoi bursztynowa róża – odznaka honorowego członkostwa Polskiego Towarzystwa Dysleksji, z której jestem bardzo dumny. Pytany o moje zainteresowania naukowe odpowiadam: „Wszystko, co wiąże się z fenomenem czytania i pisania” . O tym też będzie ten blog. Historia pisma; psychologiczne mechanizmy uczenia się czytania i pisania; metodyka nauczania tych umiejętności; analfabetyzm funkcjonalny; dysleksja, dysgrafia i dysortografia, ich mechanizmy, diagnoza i terapia – oto niektóre z tematów, które chciałbym poruszyć. Zapraszam do lektury i do dyskusji!