Data wpisu:
Czy elementarze są konieczne?
Obiecałem Wam sprawozdanie z marcowej konferencji Brytyjskiego Towarzystwa Dysleksji. Znów się spóźniam…
Tradycyjnie, konferencja BDA była wielka (kilkuset delegatów z wielu krajów, tym Polski) i bardzo różnorodna. Obok prezentacji o charakterze ściśle naukowym były też warsztaty dla praktyków, zaś szereg wydawnictw i firm oferowało swe książki, materiały i pomoce dydaktyczne.
Dziś chciałem napisać o warsztatach, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Prowadzone były przez dra Jonathana Solity, nauczyciela nauczania początkowego i psychologa szkolnego, kiedyś wykładowcę uniwersyteckiego, dziś niezależnego konsultanta.
O drze Solity wspominalem na tym blogu już co najmniej dwukrotnie (np. w moim całkiem pierwszym wpisie blogowym wpisie o przewadze nauczania rozproszonego nad nauczaniem zmasowanym), ale dobrych rzeczy nigdy nie dość, więc wspomnę o nim po raz trzeci .
Dr Solity przedstawił założenia swego programu nauczania czytania, który od kilku lat jest realizowany w wielu szkołach w mieście Birmingham. Program stawia sobie ambitny cel zapobiegania trudnościom w czytaniu. Cel, zdaniem autora, całkiem realistyczny.
Program opiera się na trzech podstawowych założeniach. Pierwszym z nich jest nauka czytania metodą fonetyczną – w powiązaniu z treningiem świadomości fonologicznej. Tutaj autor programu podąża dobrze przetartą ścieżką. Wszak mnóstwo badań sugeruje, że metoda fonetyczna, w której dzieci wprost naucza się „mechaniki” procesu czytania (tego, jakim dźwiękom mowy odpowiadają poszczególne litery i dwuznaki, jak je łączyć w wyrazy, itd.) jest skuteczniejsza niż metody alternatywne (takie jak metoda globalna). Solity pisze o tych badaniach dość obszernie w swoich artykułach, wspomniał też o nich pokrótce w trakcie warsztatów. Jednak osoba, która chce nauczać dzieci czytania metodą w fonetyczną w języku angielskim stoi przed dylematem: czego nauczać? Ortografia angielska jest wszak szalenie niekonsekwentna – kto uczył się czytać i pisać po angielsku ten wie, że literę <a> wymawia się całkiem inaczej w wyrazach <mat>, <mate> czy <bar>. A to stosunkowo łagodny przykład ekscentryczności angielskiej ortografii! Analizy sugerują, że występuje w niej ponad 400 różnych powiązań między literami (a ściślej, grafemami) a głoskami (a ściślej, fonemami). Niektóre z tych powiązań występują często, inne jedynie w pewnych kontekstach, jeszcze inne na zasadzie zupełnych wyjątków. Czy nauczać ich wszystkich? Zapewne nie, ale gdzie postawić granicę? Różne popularne na angielskim rynku wydawnicznym fonetyczne programy nauczania rozwiązują tę kwestię odmiennie. Niektóre – na przykład omówiony przeze mnie kiedyś program Jolly Phonics –uczą wprost ponad 40 powiązań grafemowo-fonemowych; inne, super-systematyczne, nawet ponad 100. Zdaniem Solitiego to zbyt wiele. Powołując się na statystyczne analizy angielskiej ortografii opublikowane w w roku 2003 przez trzech brytyjskich autorów, stwierdził on, że nauczenie dzieci wprost 31 najczęściej występujących powiązań grafemowo-fonemowych jest wystarczające, aby umożliwić im prawidłowe zdekodowanie znakomitej większości czytanych wyrazów. Uczmy – powiada – tylko tych właśnie najbardziej typowych dźwiękowych wartości liter i dwuznaków. Reszta jest na wstępnym etapie nauki zbędnym obciążeniem. Dzieci same wydedukują pozostałe reguły grafemowo-fonemowe na podstawie swych własnych lektur. No cóż: pozostaje się cieszyć, że w naszej dużo bardziej fonetycznej ortografii polskiej dylemat „czego nauczać” jest raczej prostszy.
Drugie założenie metody Solitiego jest dość oryginalne. Nie podważając fundamentalnego znaczenia metody fonetycznej, sugeruje on uzupełnienie jej pewnymi elementami metody globalnej. A kontkretnie treningiem całościowego rozpoznawania setki wyrazów, które pojawiają się najczęściej w mowie i piśmie. Ich całościowe rozpoznawanie jest ćwiczone niezależnie od tego czy ich pisownia jest regularna czy też nie. Czemu ma to służyć? 100 najczęstszych wyrazów to aż 30-50% treści tekstów czytanych przez dzieci, więc umiejętność ich automatycznego rozpoznania pozwala dzieciom przeczytać bardzo wiele – daje im możliwość względnie samodzielnej lektury różnych tekstów już na bardzo wczesnym etapie nauki.
Trzecim aspektem metody Soliego jest korzystanie z literatury dziecięcej. W jego metodzie nie ma elementarza! Dzieci naucza się powiązań grafemowo-literowych na tablicy, a potem natychmiast przechodzą do czytania tekstów literackich – opowiadań i wierszy dla dzieci. Tekstów autentycznych, nie dobranych wcale pod względem ich „dekodowalności”, a więc zawierających również takie powiązania grafemowo-literowe, których dzieci jeszcze nie poznały. Dlaczego? Chodzi po prostu o zafascynowanie dzieci lekturą, o rozwinięcie motywacji do czytania. A to może dać tylko dobra literatura. W trakcie warsztatów Solity zapytał uczestników retorycznie, mniej więcej tymi słowy: “Kto z Państwa kiedykolwiek kupił komuś w prezencie elementarz albo inną podobną pomoc dydaktyczą? W prezencie dla dziecka, jako miłą lekturę do poczytania? Skoro nie sprawiamy takich prezentów własnym dzieciom, ani dzieciom przyjaciół, wiedząc że nie będzie on atrakcyjny, to dlaczego dajemy takie “prezenty” dzieciom w szkole?”
Co ciekawe, lekcje czytania prowadzone metodą Solitiego są bardzo krótkie: tylko 15 minut, za to trzy razy dziennie (zgodnie z zasadą nauczania rozproszonego). Samo czytanie książek to trwa tylko 7 minut. Pamiętajmy, że jesteśmy w Anglii, mówimy więc o dzieciach 4-5 letnich, których zdolność skupienia uwagi jest przecież bardzo ograniczona.
O powyższym programie chciałem napisać od razu po powrocie z konferencji; czas nie pozwolił. Opóźnienie to sprawiło iż, zbiegiem okoliczności, moja opowieść o metodzie Solitiego zbiega się z naszymi polskimi gorącymi dyskusjami nad przedstawionym właśnie podręcznikiem dla uczniów klasy pierwszej autorstwa Marii Lorek.
Podyskutujmy i my!
No cóż: sugestia, aby w ogóle obyć się bez elementarza i oprzeć początkową naukę czytania tylko na bogatym skarbcu literatury dziecięcej jest chyba w Polsce póki co zbyt radykalna (choć były takie próby - vide metoda Ireny Majchrzak). Poza tym podręcznik Marii Lorek podąża tradycyjnym i sprawdzonym torem metody fonetycznej – myślę, że bardzo dobrze. Co ciekawe, podobnie jak program Solity’ego, wprowadza on również pewne elementy metody globalnej. Niestety nie chodzi jednak o naukę całościowego rozpoznawania 100 najczęstszych wyrazów w języku polskim – moim zdaniem wielka szkoda.
Mam jeszcze parę innych uwag, tak pozytywnych jak i negatywnych. Ale na razie zamilknę, czekając na Wasze głosy!
Blog dra Marcina Szczerbińskiego
Pochodzę z Bielska-Białej. W dzieciństwie miałem szczęście wędrować sporo po Beskidach i przeczytać wiele dobrych książek. Osobistych kontaktów z trudnościami w czytaniu i pisaniu miałem niewiele, czym jest dysleksja, dowiedziałem się właściwie dopiero w trakcie zajęć na czwartym roku studiów (psychologia, UJ – ach, piękny Kraków!), lecz problematyka ta szybko mnie zainteresowała. Zdecydowałem się napisać doktorat na temat psychologicznych mechanizmów uczenia się czytania i pisania. Ukończyłem go na University College London w 2001 roku. Przez dziesięć lat pracowałem jako wykładowca psychologii w instytucie logopedii na Uniwersytecie w Sheffield, ucząc głównie psychologii rozwojowej, metodologii badań, statystyki oraz problematyki czytania, pisania i dysleksji. W styczniu 2011 raz jeszcze zmieniłem kraj: obecnie pracuję w instytucie psychologii na uniwersytecie w Cork (Irlandia). Mam też trochę doświadczeń w pracy jako nauczyciel angielskiego, tłumacz i statystyk. Na moim biurku w pracy stoi bursztynowa róża – odznaka honorowego członkostwa Polskiego Towarzystwa Dysleksji, z której jestem bardzo dumny. Pytany o moje zainteresowania naukowe odpowiadam: „Wszystko, co wiąże się z fenomenem czytania i pisania” . O tym też będzie ten blog. Historia pisma; psychologiczne mechanizmy uczenia się czytania i pisania; metodyka nauczania tych umiejętności; analfabetyzm funkcjonalny; dysleksja, dysgrafia i dysortografia, ich mechanizmy, diagnoza i terapia – oto niektóre z tematów, które chciałbym poruszyć. Zapraszam do lektury i do dyskusji!
Komentarze (4)
Zaloguj się aby dodać komentarz
Zostawmy "Elementarz" jeżeli do tej pory był pomocny i przydatny , to nagle nie stanie się "wrogiem" nauczyciela. Mądrze wykorzystujmy to co mamy i nauczmy dzieci czerpać radość z czytania .
Odnosząc się do postawionego pytania uważam, że elementarz jest podstawą, którą z pewnością należy wzbogacać o różnorodną literaturę dziecięcą. Dużą pomocą w nauce czytania są również odpowiednie gry dydaktyczne, ale i edukacyjne programy komputerowe, które w dobie komputeryzacji cieszą się dużą popularnością i zgodnie z moim doświadczeniem przynoszą wiele korzyści.