Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Po spektaklu "Klątwy"

Niekiedy rozmawiam z uczniami o istocie teatru. Rozmowa zamyka się w pytaniu: czy to, co dzieje się na scenie, odbywa się naprawdę czy na niby. Uczniowie przeważnie odpowiadają: na niby. Bo istnieje przecież jakaś granica między prawdą a grą… A jednak, kiedy pytam na przykład o scenę pocałunku w jakimś spektaklu, odpowiedź nie pada już natychmiast… Wspomniana scena odgrywana przez aktorów dzieje się przecież naprawdę, usta dotykają ust i nie ma w tym szelestu kartek przewracanej książki. Tekst dramatu o tyle jest literaturą, o ile przynależy do sztuki teatru – a tu wszystko jest możliwe… Granica między rzeczywistością a fikcją, między prawdą a grą zaciera się…

Gdybyśmy miarę współczesnego odbioru tekstu przyłożyli do Klątwy Wyspiańskiego, moglibyśmy orzec, że jest to dramat o presji, jaką grupa wywiera na jednostkę. Historia kobiety doprowadzonej do obłędu… Presja miłości, wiary, praw gromady i odpowiedzialności za winę… Wiemy, że nacisk ogółu bywa miażdżący i jest usprawiedliwiony, każda społeczność bowiem, nawet ta najmniejsza, potrzebuje swojego kozła ofiarnego. Pod tym względem pokazana historia nie różni się od wielu innych.

Mała wiejska plebania staje się miejscem grzechu. Klasyczny literacki przypadek duchownego i młodej kobiety prowadzącej dom-gospodarstwo Księdza. Niewiele wiemy o drodze tych dwojga do romansu…  W Klątwie obserwujemy raczej wynik zbliżenia, którego owocem są dzieci. Młoda kobieta ma je z księdzem… Fakt ten musi mieć skutki kosmiczne – nieurodzaj, suszę i martwotę. Klątwa pada na ziemię, która staje się spękanym niepłodnym ugorem… W oczach ludu wina cudzołożnych przenosi się na gromadę i gromada musi ją zmazać wedle reguł dawnej Wiary… Jest tylko jeden sposób uwolnienia ziemi od przekleństwa – ogień: Trza, by pod błękit nieba parny dym wzbił się w słup ofiarny. Na ugorze, w pustym polu, z dala od chat ułoży się stos, na którym spłonie… No właśnie kto? Może płody ziemi miłe Bogu niczym ofiara Abla? A może bezwstydna? Lud nie osądza grzesznego obcowania swego duszpasterza. Prymitywna ludowa moralność żąda ofiary. Gromada sądzi raczej, że nieślubne dzieci są owocem upadku… Nie ma jasności, czyje to dzieci? Ani ślubów przed Bogiem, ani chrztu przed ludźmi. Ksiądz nie zaprzecza…  Choć stary pustelnik, żądający ofiary, chyba domyśla się prawdy… Tak więc, gdybyśmy rozpatrywali realizację sceniczną tragedii Wyspiańskiego, ujrzelibyśmy księdza prowadzącego podwójne życie – duszpasterza i ojca… I młodą kobietę, która z ludźmi rozmawia jak bamberska gospodyni, nie jak sługa prowadząca obejście księdza… I wtedy na plebanię przybywa matka duchownego… Ksiądz wyjawia jej prawdę… Mówi o ruinie swej duchowości. Zawieszony między piekłam a niebem, powinnością a odpowiedzialnością nie może być ani w pełni księdzem, ani ojcem. Rola duchowego przewodnika gromady – to rola hipokryty. Matka Księdza wyjeżdża, pobłogosławiwszy nieprawe wnuczęta… Wtedy młoda kobieta z chłopską odwagą bierze ciężar grzechu na siebie, przemieniając ofiarę w obłęd. W pustym polu na ugorze, rzuca w płonący stos swoje dzieci. W szaleństwie biegnie podpalić wieś; obława dopada ją przy plebani. Umiera ukamienowana… A na spękaną ziemię ma spaść zbawienny deszcz… Taka opowieść, w której słychać różne pogłosy, daje możliwości interpretacyjne. Daje je też sam tekst. I autentyczna historia, na której Wyspiański oparł treść tragedii.

Być może autor Klątwy, tworząc postać Młodej obrazuje mechanizm wewnętrzny kozła ofiarnego. Młoda – osaczona biologią uczuć, moralnością i bezsilna wobec praw gromady – sama godzi się na opresję wobec siebie. Jest przekonana o swej winie. Czyn Księdza przeniesiony na nią, jest również spełnieniem pragnień gromady, która chce widzieć klęskę zła wyrządzającego szkodę ziemi. Projekcja własnej winy przeniesiona na kogoś. Bo czyż nie okazuje się, że nagle to, co było pragnieniem wielu, staje się oburzeniem wielu?  Sam Pustelnik, chcąc powstrzymać kobietę mówi: Na tobie nikt nie szuka kary. Przywołuje chrześcijańską moc przebaczenia. Ale w decydującym momencie nie ma ani Pustelnika, ani Księdza. Ten ostatni odwozi matkę do miasta…  A wie przecież o stosie! Powinność kobiety i powinność Księdza. Nikt nie pojmie szaleństwa, dopóki sam nie zbliży się do granic obłędu... Tak więc surowa chłopska moralność staje się w tragedii Wyspiańskiego kanwą konfliktu… Rzeczywiście sztuka daje szereg możliwości interpretacyjnych! Tyle że w scenicznej realizacji  Klątwy kozłem ofiarnym staje się teatr.

Przyznaję, że do lektury tragedii Wyspiańskiego powróciłem po awanturze w Teatrze Powszechnym. Nie mogłem obejrzeć spektaklu. Raz – po co? Kiedy sztuka osiąga granice perwersji przechodzi w stan jakiejś patologii estetyzmu. Teatr nie jest kliniką. Dwa – nie ma biletów. Nie można ich dostać! Rozchodzą się jak towar deficytowy. Trzy – czy powinienem oglądać, identyfikując się jednocześnie z wartościami, na których społeczeństwa Europy budowały tradycje kultury i osiągnęły jakiś duchowy dorobek? Zwłaszcza w kraju takim jak Polska. A jednak nie mogę wypowiadać się, nie oglądając spektaklu… Czy sztuka teatru powinna przekraczać granicę przeżycia estetycznego. Wbrew pozorom mówi się o Klątwie z Teatru Powszechnego. W pracy wykazano zdziwienie, gdy oświadczyłem, że może obejrzałbym to! To z Wyspiańskim niewiele ma wspólnego – mówi kolega. Jednak opiera swą wypowiedź na recenzjach innych, spektaklu nie widział i nie zamierza oglądać! Czy jak ktoś położy g… i proponuje, by na to patrzyć i wąchać, to znaczy, że mamy to robić? To ma być sztuka? – mówi ktoś inny. Trzeba przyznać, że efekt został osiągnięty – szum medialny i tocząca się dyskusja o quasi-sztuce… Nie ma lepszej reklamy niż perwersja… Oburza i pociąga? Kogo jednak? Podobno teatr jest pełen, a owacje na stojąco! Nie wierzę – i może dlatego chcę obejrzeć? Bo jakże przeciwstawiać się obłudzie, przemocy i arogancji, nie wnikając w jej tkankę… Teatr jest jednak dla mnie miejscem przeżyć estetycznych, których wydźwięk może mieć charakter społeczny, ale konstruktywny. Sceny masturbacji Krzyżem – jakie oglądałem we fragmentach telewizyjnych relacji, przeczą nie tylko dobremu smakowi. Teatr Melpomeny powinien budzić refleksję, nie szokować – temu drugiemu służył raczej Teatr Flawiuszów.  Austriacka cenzura nie dopuściła Klątwy na scenę ze względu na treść i spektakl pokazano dopiero dziesięć lat po napisaniu tragedii. Ale w teatrze jest jeszcze forma, która czyni go sztuką… Zdaje się, że o tę formę toczy się sprawa… Tu być może teatru nie było. I jeszcze pytanie: Ile z rzeczywistego tekstu Wyspiańskiego pozostało w spektaklu proponowanym w Warszawie?

Komentarze (0)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Blog Rolanda Maszki

Roland Maszka – polonista, absolwent gedanistyki, współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.