Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Ars moriendi w gimnazjum

Niedawno na jednej z lekcji powrócił znany temat heroiczny – pojedynek Hektora z Achillesem. Homer opowiada, że Zeus zważył los trojańskiego księcia na szali przeznaczenia i to na Hektora padł wyrok głębokiego snu śmierci. Nieugięty syn Priama zrozumiał to w chwili, gdy grot jego włóczni odbił się od spiżowej tarczy Achillesa. Ale heros, choć pojął wolę bogów, postanowił umrzeć pięknie… Śmiało i bez rozpaczy. Ostrze miecza przeciwko lotowi włóczni, której torem kierowało przeznaczenie… Znamy wynik. Podziwiamy Hektora – obrońcę miasta popiołów i królestwa bez kresu. A jednak Achilles! Zaślepiony gniewem z pogardą mówi konającemu przeciwnikowi, że rad by wyrwać jego wnętrzności i jeść je; zapowiada, że ciało Hektora będzie pastwą dla psów, a w jego słowach brzmi okrucieństwo i dzikość barbarzyńcy… Ale i to podziwiamy – Achilles budzi grozę; pogardza śmiercią, której my się boimy. W związku z tym pojedynkiem proszę uczennicę, by przypomniała historię Pentesilei. Dziewczyna marszczy brwi. Czy pamięta historię królowej Amazonek? Achilles spotyka ją pod murami Troi, w boju. Ale nie wie, że walczy z kobietą. Hełm zakrywa twarz królowej, a pancerz upodabnia ją do mężczyzny. W znanej uczniom, przejmującej i niezwykle oszczędnej wersji Herberta Achilles powala Pentesileję. Zgodnie z greckim zwyczajem musi dobić przeciwnika. Wbija więc miecz w pierś Amazonki i zrywa hełm. Wtedy dociera do niego, kogo zabił. Widzi twarz umierającej kobiety, a widok ten przejmuje go głębokim bólem. Achilles zakochuje się w Pentesilei, w chwili gdy ją uśmierca… Herbert mówi, że w gasnących oczach wojowniczej królowej pozostanie nienawiść… Uczniowie przejęci tą sceną, zamilkną na dłuższą chwilę – nawet ci, którzy słyszeli już tę historię. I ten moment jest wymowny – dowodzi wrażliwości i wywołuje zamyślenie. Bo czymże są Homerowe opowieści, jeśli nie rozważaniem kondycji ludzkiej? Uczniowie przeczuwają, że walka Hektora i Achillesa to nie zwykły pojedynek, ale sytuacja modelowa, gdzie ściera się powinność z obowiązkiem, a przypadek jest przeznaczeniem. I śmierć Pentesilei to nie zwykła śmierć – to stan modelowy, w którym fatalna nieodwracalność końca nie podlega żadnej sile, nawet sile miłości...

Może dlatego nad obecnością śmierci w lekturze szkolnej warto pochylać się częściej. Zwłaszcza w czasach, gdy sama śmierć stała się tematem odartym z godności. Bo oto albo mamy jej medialny przesyt – gdzie codzienne aplikuje się nam fatalistyczne komunikaty z różnych miejsc globu – albo czyni się z niej element rozrywki – gdyż trudno dziś znaleźć fabułę, która nie byłaby oparta na przemocy i śmierci. Śmierć została przyswojona w sposób wirtualny – pełno jej w filmach, grach, poczytnej literaturze sensacyjnej i wszechobecnych kryminałach. Z kolei wstydliwie nieobecna w reklamie. Gdzie starość – próg śmierci – bywa pokazywana jako pełna wigoru aktywność połączona z witalizmem starszych panów i pań na emeryturze albo „staruszek” z cerą bez skazy, zażywających zieleni pięknych ogrodów okalających rozległe domy. Jest tu śmiech wnucząt, soczystość  owoców rozłożonych na gustownych paterach w ogrodowych altanach. Ani cienia śmierci! A starość zabezpieczona i ubezpieczona. W takim konglomeracie znaczeń trudno „oswoić” śmierć.

Dlatego kiedy uczeń odkrywa jej „estetyzm” jest zaskoczony! Nie mam tu na myśli anatomii umierania zawartej w czytanej z uporem nawet w szkole podstawowej książce Erica-Emmanuela Schmitta (Oskar i Pani Róża) albo tej, jaką proponuje poczytna wśród młodzieży Gwiazd naszych wina. Ani też śmierci związanej z martyrologią – bo tu oczywisty jest kontekst historyczny i sacrum. Myślę o klasyce, która rezygnuje z naturalizmu i sentymentalizmu, pozostawiając czytelnika z samodzielną refleksją. Tu znowu powrócę do świata antycznego i przypomnę znaną wielu pokoleniom córkę Edypa. Jej śmierć odczytywana jako figura losu ludzkiego – bo każdy prędzej czy później staje przed katastrofalnym wyborem – nie jest piękna, ale sens, jaki się jej nadaje czyni Antygonę prawdziwą, bo historia córki Edypa mogłaby być historią każdego z nas. I nie mamy prawa przypuszczać, że współczesny gimnazjalista, śledząc los Antygony, w mniejszym stopniu doznaje uczucia litości i trwogi, niż uczucia tego czterdzieści lat wcześniej doznawał jego nauczyciel, a dwa i pół tysiąca lat temu Grek oglądający spektakl Sofoklesa. Z drugiej strony istnieją spektakularne popisy, choćby Sienkiewiczowski.  Petroniusz, zmęczony szaleństwem Nerona, osaczony przez jego zauszników, postanawia wyprzedzić bieg zdarzeń. I tak otrzyma list, w którym cezar poprosi go o rozstanie się z życiem… Współczesny uczeń widzi, jak umiera arbiter elegantiarum. Czy to dobrze widzieć taką śmierć? Petroniusz zaprasza przyjaciół, wystawia ucztę – taką, jaką tylko rzymski patrycjusz mógłby wystawić. Wyrafinowane jadło, stare wino, taniec i śpiew, kwiaty i uroda młodych niewolnic… Każdy z gości-przyjaciół otrzymuje cenny dar, a są wśród nich takie, za które można by kupić całe latyfundium. Bo Petroniusz rozstaje się z życiem wytwornie i z klasą, bez bólu i makabry, jaka zwykle towarzyszy śmierci… Lekarz otworzy żyły. Rzymianin skona w ramionach ukochanej kobiety, która do Elizeum podąży razem z nim (choć jak pamiętamy Petroniusz, uważa, że życie i dusza to złudzenia i wierzy tylko w nieśmiertelność poezji). Dekadencki obraz dekadenckich czasów. A jednak nie negujemy Petroniusza i podziwiamy jego odwagę. Ta literacka eutanazja nie obejmuje świata krzyży, ludzkich pochodni, areny i lwów – czego nie szczędzi przecież czytelnikowi Quo vadis. Ale rzadko który uczeń dociera aż tak daleko w tekst. Spora część opiera swe doświadczenia na obrazie – na ekranizacjach, a te, jak wiemy, często pokazują śmierć w sposób dosłowny albo przerysowują temat w kierunku niedopowiedzeń lub nadmiernej makabry. To przypomina trochę publiczną egzekucję i ludyczne napawanie się okrucieństwem… A przecież chodzi o to, by śmierć nie była spychana na margines emocji, a sam temat nie ulegał zbytniej egzaltacji. To zapewnia tylko literatura.

W szkole przed kursem licealnym nie brak tekstów, które podejmują tematykę śmierci i eschatologii. Bo mimo wszystko nic tak przejmująco nie dociera do świadomości ucznia jak literatura. Nauczyciele podejmują lekcyjną reinterpretację mitu Syzyfa, czynu Kaina, śmierci Rolanda, uczestniczą z uczniami w „spirytystycznym seansie” Dziadów cz. II, gimnazjaliści widzą koniec Balladyny, oglądają śmierć Ordona, Jacka Soplicy i wielu innych spoza kanonu, bo literaturę dla młodzieży ogarnął dziś duch mistycyzmu i spirytyzmu. Nawet dziecko w szkole podstawowej „oswaja się” z literacką śmiercią; przy założeniu, że nie dopuszczane są jednak do makabrycznych obrazów.

Bywa więc lekcja szkolna w jakimś stopniu przyswajaniem „sztuki umierania”, która sytuuje temat śmierci w grupie wielkich tematów literackich, ale nie wyklucza jej naturalnej obecności. Bo uczeń nawet jeśli ma kilkanaście lat, powinien rozumieć, że śmierć nie jest wyłącznie medialnym echem, które mnie nie dotyczy, nie jest wirtualnym odzyskiwaniem żyć ani zabawą bohaterem sieciowej gry. Nie jest też podróżą z jednej krainy w drugą. Jest dojmującą obecnością. I o tym między innymi mówi literatura piękna…   

 

Komentarze (0)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Blog Rolanda Maszki

Roland Maszka – polonista, absolwent gedanistyki, współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.