Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Niebezpieczne miejsce przy Okrągłym Stole

Okrągły stół kojarzy się w Polsce różnie. Przeważnie jednak dobrze. Bo od trzech dekad utrwala się społeczne przekonanie, że dzięki Porozumieniu Okrągłego Stołu z roku 1989 możliwa była bezbolesna transformacja PRL-u w demokratyczne państwo. Nie doszło do rozlewu krwi, a my, Polacy, staliśmy przykładem, jeśli nie wzorem dla tworzących się wówczas nowych demokracji… Takie przeświadczenie to w znacznym stopniu zasługa szkoły…

Być może na fali tego przekonania formułę konferencji okrągłego stołu zaproponowano jako najlepszą do rozmów o edukacji… Najpewniej powielono pomysł prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 2008 roku zasugerował edukacyjny okrągły stół jako dyskusję prowadzoną przez znawców tematu i osoby bezstronne. Miejsce obecnej konferencji trochę nietrafione, bo stadion kojarzy się z igrzyskami, chlebem i winem… Nie mam wątpliwości natomiast, że pomysł ten powstał nie w wyniku refleksji nad stanem polskiej oświaty, ale jako skutek strajku, z którym nikt sobie nie radził. Propozycja okrągłego stołu to kolejny sposób wykazania, że coś się jednak z problemem edukacji robi i rozumie się jej potrzeby. Protest przerósł zarówno stronę związkową, jak i rządową. Jego koniec z ulgą i satysfakcją przyjęła ta ostatnia. Dotychczasowe pomysły na rozwiązanie edukacyjnych spraw przypominały trochę jazzową improwizację, w której wokół pewnego tematu poszczególne instrumenty podejmują jego linię, by każdy na swój sposób mógł popisać się wirtuozerią i panowaniem nad melodycznym tworzywem. Zgiełk może się podobać jako muzyka, ale nie jako edukacyjna materia.

Mamy debatować nad problemami edukacji. Co jednak chcielibyśmy zmienić? Co pozostawić w polskiej szkole, co poprawić, a co usunąć? Mamy przecież za sobą niedawną zmianę ustroju szkolnego. Zmianę podstaw programowych i marsz ku jakości nauczania… Byłem ekspertem ministerialnym, uczestniczyłem przed czterema laty w rozmowach przy alei Szucha. Z tamtego okresu nie znam nauczyciela szkoły średniej, który nie byłby zwolennikiem powrotu do czteroletniego liceum po ośmioklasowej szkole, ale też  nie znam nauczyciela gimnazjum, który nie byłby przeciwnikiem likwidacji tych szkół. Uznano ją za zmarnotrawienie siedemnastoletniego dorobku i potencjału ludzkiego. Reformę – w istocie formalną modyfikację systemu, motywowano dobrem dziecka i jakością kształcenia. W rzeczywistości było to przegrupowanie logistyczne, za którym nie szła jakaś dodana wartość. Dziś widać, że nazwano ją reformą, by podnieść rangę przemiany, która w istocie powstawała w pośpiechu i w rytm słów obietnic wyborczych, nie z rzeczywistej troski o jakość edukacji…

Pamiętam, że wtedy jednym z wniosków do podstawy programowej z języka polskiego był powrót do tekstów literackich jako całości. Tak było i wcześniej. Ale tu chodziło o coś więcej – uczeń miał poznawać teksty uznane za ważne w tradycji kultury, znać konkretną całość, a nie tylko fragmenty. Lepiej czytać mniej, ale dokładniej? Tymczasem zwiększono  liczbę lektur. Uznano prymat kanonu nad dowolnością omawianych książek, dowolnością jaką wcześniej pozostawiano nauczycielowi. Zamysł chyba słuszny, bo kanon jest nieprzemijalny, choć zmieniają się czasy i pokolenia. W konsekwencji jednak umieszczono w podstawie programowej taką liczbę dzieł i to dzieł takiego formatu, że współczesny siódmoklasista czy ósmoklasista z trudnością sobie z nimi radził – bo ograniczał go czas… Uczniowie pozostali w swoich szkołach, z tymi samymi nauczycielami, w tych samych salach, gdzie zespół jak dawniej patrzył w kierunku nauczyciela, za którym znajdowała się ta sama tablica wśród tych samych dekoracji. Zasadniczo nic się nie zmieniło, ale dzieci miały poczuć się bezpieczniej w przestrzeni, którą znały, bo gimnazja tego komfortu bezpieczeństwa nie zapewniały, i w ogóle z ich jakością też było źle. Sprawa okresu przejściowego, czyli funkcjonowania dwóch ustrojów szkolnych – to jak sama nazwa wskazuje sprawa przejściowa. A tak zwana podwójna rekrutacja do szkół średnich, nie jest przecież problemem. Też zapewne odbędzie się bez zakłóceń – jak poinformuje wkrótce minister edukacji... Dziś widzimy, że zamysł wymaga jednak i czasu, i dopracowania – nie jest improwizacją…

Pamiętam pytanie referendalne wysunięte przez Związek Nauczycielstwa Polskiego – było to przecież roszczenie finansowe podwyższenia o tysiąc złotych wynagrodzeń zasadniczych nauczycieli, wychowawców, innych pracowników pedagogicznych i pracowników nie będących nauczycielami… Czego spodziewał się prezes ZNP, wysuwając tak zaporowe roszczenie? Z żądania finansowego wyłoniło się jednak pragnienie rozmawiania o edukacji w ogóle? Czy żądanie podwyżki zaowocowało pomysłem okrągłego stołu w sprawie edukacji? Czy w ogóle da się rozmawiać o edukacji, nie rozmawiając o pieniądzach? Sami nauczyciele mówili po prawie trzech tygodniach strajku, że nie walczą tylko o pieniądze, ale o godność? Jakby można ją było przełożyć na jakiekolwiek pieniądze. Nigdy dotąd nie wypowiedziano tego w taki sposób! To pieniądze dla nauczyciela – ekwiwalent za jego ciężką, choć nieraz niewidoczną pracę – są podstawą dobrej zmiany, a nie odwoływanie się do uczuć i odpowiedzialności. Efekt nauczycielskiej pracy widać niekiedy po latach, może dlatego niektórzy lubią rąbać drzewo i układać pocięte kloce w sągi. Tu efekt pracy widać od razu. Ale ten etap mamy już za sobą, strajk się skończył i chyba powrotu do niego nie będzie. Środowisko drugi raz nie zjednoczy się. Liderzy związkowi mieli pomysł na siebie, ale nie mieli pomysłu na edukację…

Może nie byłoby strajku, gdyby nauczyciel zarabiał godnie i zapewne nie byłoby patologii związanych z korepetycjami, zastrzeżeń do jakości… Szkole jest potrzebna zmiana pokoleniowa.

Tymczasem słuchaliśmy kolejnych aktów wiary rzeczników, ministrów i polityków, aktów wiary w odpowiedzialność i mądrość nauczycieli, gdyby jednak ta zawiodła, znalazłyby się odpowiednie rozporządzenia i ustawy pozwalające jednoosobowo załatwić sprawę; bo przecież państwo w tej batalii przegrać nie mogło…

W takiej atmosferze rzeczywiście okrągły stół wydaje się dobrym pomysłem, tylko kto miałby przy nim zasiadać – zwycięzca i pokonany? Świetnie uposażony i ubogi? Rodzic i uczeń? Urzędnik i naukowiec? A może idealista i pragmatyk? Idea równości miejsc…

Mówi się, że współczesny uczeń uczy się najchętniej tego, co potrzebne i co przynosi korzyść, mówi się też, że to uczeń będzie zmieniał szkołę i to ona powinna wychodzić naprzeciw potrzebom rzeczywistości. Czy współczesny młody człowiek podłączony do sieci, nastawiony pragmatycznie – często nasz uczeń – potrzebuje wiedzy, którą my pamiętamy ze szkoły i czy potrzebuje takiej szkoły? Szkole potrzebna jest zmiana i debata, ale nie pod presją niedostatku. Bo czy słabo opłacany nauczyciel będzie otwarty na zmianę?

Jak pamiętamy z czasów szkolnych Okrągły Stół był darem króla Leodegransa z Kamelerdu dla władcy Logres, sir Artura, z okazji jego ślubu z piękną Ginewrą. Magiczny przedmiot i stu rycerzy ofiarowanych wraz z nim stanowiły część wiana, jakie Ginewra wnosiła w to małżeństwo. Kształt stołu wykluczał spór o pierwszeństwo zasiadających przy nim rycerzy. A byli wśród nich najszlachetniejsi i najdzielniejsi. Krzesła przy zaklętym stole czekały nawet na tych, którzy się jeszcze nie narodzili, gdyż ich imiona miały się dopiero pojawić złotymi zgłoskami na wyznaczonych miejscach. Nikt więc nie mógł się skarżyć, że posadzono go bliżej lub dalej, niżej czy wyżej – idea równości odrzucała zasadę pierwszeństwa, ale jej nie niweczyła – gdyż jedno z miejsc, zwane niebezpiecznym miejscem, było przeznaczone dla szczególnego wybrańca – może ta wiedza warta jest jednak przypomnienia…

Komentarze (0)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Blog Rolanda Maszki

Roland Maszka – polonista, absolwent gedanistyki, współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.