Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Efekt pierwszej lekcji

Co prawda trwają wakacje, ale im bliżej ich końca, tym częściej myślimy o pracy. Powrót do szkoły po dwumiesięcznej przerwie bywa w swych odcieniach zaskakująco różny. Są tacy, którzy już po pierwszej sierpniowej radzie zaczynają odliczać dni do kolejnego wolnego, inni wzdychają na myśl o końcu wakacji, ale w gruncie rzeczy cieszą się z powrotu do szkoły – od jakiegoś czasu bowiem brak im rozmów z koleżankami i kolegami z grona, brak zaskakujących zwrotów akcji w pokoju nauczycielskim i tego, że zawsze coś się dzieje; brak „nowych” pomysłów dyrektora i po prostu prowadzenia lekcji… Starzy nauczyciele – powiedzmy tacy z doświadczeniem i ugruntowaną pozycją, patrzą z pewną swobodą i dystansem charakterystycznym dla wtajemniczonych na zupełnych nowicjuszy lub tych, którzy pojawili się w szkole jako nowi… Są, oczywiście, otwarci – gotowi do pomocy i udzielenia rad… Są też tacy, którzy cieszą się z kolejnego roku w pracy – bo to jeszcze jeden rok komfortu w niepewnej sytuacji oświatowej. Co będzie dalej, czy będą pracować? Nie wiedzą. Zresztą nikt tego nie wie… Ci z pełną stabilizacją zawodową, najczęściej obaw nie mają. Są znani w środowisku. Cieszą się prestiżem. W szkole czują się jak u siebie. Mają natomiast obawy nauczyciele rozpoczynający pracę i tacy, którzy zmienili miejsce zatrudnienia i rozpoczynają nowy rozdział w nowej szkole. Pierwsze dni – pierwsze lekcje zwykle wiążą się z lękiem. A jest on tym większy, im większe jest poczucie krytycyzmu wobec siebie… Najistotniejsze – jak przyjmą nas uczniowie? Potem – jak ułożą się relacje z ich rodzicami, z gronem pedagogicznym? Jak nas przyjmą? Jak ocenią? – bo elementu oceny i krytyki nie uniknie się w żadnej pracy… Właściwie to jest chyba pierwsza rzecz w szkole – relacje nauczyciela z uczniami. Dlatego tak ważny jest efekt początku – efekt pierwszej lekcji… I jeśli mogę podzielić się refleksją o tym, chętnie to uczynię…

Moim zdaniem istnieją dwa czynniki niezbędne do przeprowadzenia udanej lekcji. Pierwszy – sam nauczyciel i jego zdolność do nawiązania dialogu z klasą, drugi – dyscyplina. Przy czym ten drugi jest warunkiem sine qua non każdej lekcji… Nauczyciele, zwłaszcza młodzi, najczęściej obawiają się problemów z dyscypliną. Lęk, że nie poradzą sobie z klasą, narasta zwłaszcza po pierwszych nieudanych w ich ocenie lekcjach, kiedy to zespół dyktuje zasady zachowania się, a nie nauczyciel… Tu należy moim zdaniem zwrócić szczególną uwagę na kilka pierwszych spotkań z uczniami, które ujawnią, z kim mają do czynienia… Uczniowie przeważnie przyjmują życzliwie swoich nowych nauczycieli, są ich ciekawi i bardzo spostrzegawczy…  Pamiętam, jak po wieloletniej przerwie w nauczaniu w szkole podstawowej miałem wrócić do klasy czwartej i piątej. Pracując do tej pory z uczniami dużo starszymi, przeniosłem swoje przyzwyczajenia w świat szkoły podstawowej. Zwłaszcza mój sposób mówienia i język – przypadł do gustu piątoklasistów… Okazało się, że – w ich ocenie – ktoś wreszcie rozmawia z nimi jak z „dorosłymi”. Podczas gdy ja zastanawiałem się, w jaki sposób dostosować swoją wypowiedź do możliwości odbiorców. Natomiast nie bardzo odpowiadał im (o czym dowiedziałem się znacznie później) mój oficjalny wygląd. – Na początku bałam się pana – zwierzyła mi się prawie po roku jedna z piątoklasistek – pan był zawsze taki poważny w tym krawacie i marynarce… Ta otwartość nastąpiła w chwili, gdy uczniowie poznali mnie w innych sytuacjach niż typowa lekcja – gdy odbyliśmy kilka zajęć w terenie, gdy połączyły nas wspólne działania i gdy okazało się, że ich nauczyciel też może chodzić w dżinsowej kurtce i trampkach, i można z mim porozmawiać „normalnie”, chociaż nie ma konta na Facebooku i pije dużo kawy…

Dyscyplina w czasie lekcji to nie tylko reguły porządkujące sposób zachowania się i rygor niezbędny do osiągnięcia zamierzonego celu, to również pewien klimat, jaki tworzy się na styku relacji nauczyciela z uczniami. Te relacje na samym początku mogą być trudne… Uczniowie lubią wiedzieć, czego się od nich wymaga – wtedy czują się bezpiecznie… Wbrew pozorom wcale nie czują się dobrze, gdy nauczyciel próbuje wejść w rolę kolegi lub gdy dystans między wychowawcą a zespołem jest zbyt duży. Uczniowie cenią tego nauczyciela, w którym znajdują oparcie, i lubią tego, którego szanują… Dlatego warto pierwszą lekcję poświęcić rozmowie o zasadach – może nawet kosztem przeniesienia na kolejne lekcje omówienia kryteriów oceniania i szczegółowej prezentacji wymagań i zakresu, jaki w czasie roku szkolnego będzie omawiany z przedmiotu (choć oczywiście można to wszystko „zmieścić” w czasie jednej lekcji). Kiedy spotykam się z nowym zespołem, przedstawiam im zasady, na których opiera się współpraca. Zasady, których respektowania będę oczekiwał na swoich lekcjach. Nadaję im kształt wartości, a uczniowie dochodzą do poszczególnych definicji sami, w trakcie rozmowy lekcyjnej, odnosząc się do własnych doświadczeń i podając odpowiednie przykłady. Te zasady są trzy. Bo nie można narzucać zbyt wielu reguł. Stosowność. Umiar. Życzliwość. Definiowanie pojęć sprawia niekiedy, nawet uczniom dorosłym, kłopot. W ogóle definiowanie pojęć i wartości jest problemem. Kiedy pytam uczniów, co znaczy w języku polskim ‘stosownie’, słyszę najczęściej, że ‘odpowiednio do sytuacji’. Stosowny to taki, który pasuje do czegoś. Ale kiedy proszę o podanie przykładu zasady stosowności, to pojawiają się opisy zachowań, jakich uczeń nie powinien się dopuszczać w czasie lekcji albo norm, jakich powinien przestrzegać… Tymczasem stosowność jest w pewnym sensie kategorią społeczną, której rozumienie kształtuje się powoli w procesie wychowania i kontaktów międzyludzkich. Stosowność obowiązuje zarówno ucznia jak i nauczyciela. Dlatego stosownie jest przemilczeć niedociągnięcie ucznia niż reagować na nie obcesowo, stosownie jest nie podnosić głosu i panować nad sobą – bo tego wymaga godność zawodu; stosownie jest nie mówić o problemach ucznia na forum i stosownie jest zachować dyskrecję, gdy zmuszają do tego okoliczności; stosownie jest okazywać uczniowi szacunek, jeśli tego samego wymaga się od niego. Ta zasada będzie przestrzegana, gdy uczniowie dojrzą w nauczycielu jej wyraziciela. Uczniowie często nie rozumieją, że stosowność jest zasadą kształtującą pozytywne relacje w zespole, a nie tylko nakazem właściwego postępowania w konkretnej sytuacji.  Prowadzi to niekiedy do polemik. Bo kiedy pytam, czy uczeń – jeśli już wstał w czasie odpowiedzi, może trzymać rękę w kieszeni – większość jednoznacznie mówi, że nie… Ale kiedy sam demonstracyjnie wkładam rękę do kieszeni i pytam, czy w rozmowie z uczniem jest to dopuszczalne – nie wiedzą, co powiedzieć. Mylą zasadę stosowności z dobrymi manierami i kulturą osobistą… Podobne trudności przysparza ‘umiar’. Uczniowie pytani o ‘umiar’ odpowiadali najczęściej, że umiar to jest ‘wiedzieć, kiedy przestać, bo co za dużo, to niezdrowo’ albo mówili, że umiar jest po prostu brakiem przesady. I rzeczywiście, tak jest. I uczeń, i nauczyciel powinni wiedzieć, że nie można przesadzać… Uczeń w swoich niedociągnięciach albo ambicjach, nauczyciel w swoich oczekiwaniach… Znaleźć złoty środek dla zespołu to traktować każdego ucznia indywidualnie, dostosować wymagania do jego możliwości. I nie traktować wszystkich równo – jak sądzą niektórzy – bo takie są kryteria… Nauczyć, że każdy jest inny, więc wymagać można różnie… Umiar gwarantuje bezpieczeństwo i zdrowe relacje międzyludzkie… Właściwie dozowane wymagania, wyważone wobec uczniów oczekiwania wcale nie świadczą o słabości nauczyciela i o tym, że nie jest sprawiedliwy. Sprawiedliwość w szkole to nie ślepa Temida z wagą i karzącym mieczem… Kiedy widzę nauczycieli skrupulatnie z kalkulatorem wyliczających punkty opisujące osiągnięcia, zastanawiam się czy dwie dziesiąte punktu mogą opisywać osiągnięcia ucznia i decydować o jego losie, o tym czy będzie miał ocenę dobrą czy bardzo dobrą, czy może powtórzy rok. Bo takie są kryteria. Potrzebny jest umiar… Jeśli uczniowie będą o tym wiedzieć, chętnie to oddadzą. Spotykałem się niekiedy z poglądem, że szacunek wzbudza ten nauczyciel, przed którym uczniowie mają respekt. Ale przecież nie chodzi o to, by uczniowie się bali i dlatego jest cicho… Najwięcej kłopotów mają jednak z rozumieniem życzliwości… Potrafią oczywiście opisać ją konkretnymi przykładami, pojawiają się w opisach ‘życzliwości’ jej odpowiedniki, z których najczęstszymi są: grzeczność, koleżeństwo, przyjaźń, serdeczność… Nie o synonimy jednak chodzi. Uczniowie rozumieją, że życzliwość to postawa wyrażająca się w stosunku do drugiego człowieka i w konkretnym działaniu… Podają przykłady, jak pomagają sobie w sytuacjach, kiedy pomoc jest konieczna. Jedna z uczennic przez dłuższy czas odwiedzała chorą koleżankę, przynosząc jej lekcje, tłumacząc zadania, przekazując „nowinki” z klasy, i rzecz wcale nie odbywała się na Facebooku. W ten sposób chora uczennica nie czuła się tak bardzo poza klasą. Obie dziewczyny były jednak przyjaciółkami. Kiedy zapytałem wprost, czy zrobiłaby to samo dla innej osoby, gdybym o to poprosił. Odpowiedziała, że tak. Ale gdy zapytałem, czy zaniosłaby lekcje koleżance, której nie lubi, odpowiedź poprzedzona była milczeniem… Życzliwość w rozumieniu uczniów łączy się jednak z pozytywnym nastawieniem do drugiej osoby. Zatem można kogoś nie lubić, a być życzliwym? Uczniowie rzadko widzą w surowym nauczycielu człowieka życzliwego…

Oczywiście każdy nauczyciel ma własną regułę wychowawczą i swój sposób na lekcję, ale gdybym miał podać swoją receptę brzmiałaby tak:

Dyscyplinę lekcji budują trzy zasady: zachowywać się stosownie, postępować z umiarem, starać się być życzliwym… Dyscyplina lekcji to przestrzeń między nauczycielem a uczniem wypełniona rozumieniem, czym jest stosowność, umiar i życzliwość…

Komentarze (0)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Blog Rolanda Maszki

Roland Maszka – polonista, absolwent gedanistyki, współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.