Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Wartość książki

Wiele już złego powiedziano na temat PRL-u, wiele napisano i wiele wyśmiano. I słusznie. Bo kto pamięta tamte czasy z proletariackiej, a nie prominenckiej strony, nie ma za czym tęsknić. Są jednak wyjątki – nierzadkie, jak sądzę, bo obejmujące sferę dzieciństwa tych, którzy dojmujący fałsz systemu odkrywali stopniowo i dużo później. Kto wzrastał i wychowywał się w peerelowskiej rzeczywistości, traktował ją jako naturalne środowisko – normalność. Choć opartą na absurdzie. Ale i podejście do absurdu wydawało się wtedy inne. Tak się stało, że złota dekada tamtego okresu – lata siedemdziesiąte, były czasem mojego dzieciństwa – tego świadomego, bo jedenasto-, czy dwunastolatka mogę już nazwać świadomym, zwłaszcza gdy rzecz odnosi się do książki…

W ogromnym namiocie – setki książek. Piętrzą się na naprędce urządzonych regałach i stołach, zalegają w plastikowych skrzynkach, skierowane grzbietami do wchodzących zachęcają do kupna. Wszystkie przecenione… Warto wejść! Parę złotych to przecież nie wydatek! Ludzie wchodzą, przerzucają, przebierają jak w warzywach. W końcu biorą którąś: jakiś album z pięknymi fotografiami albo ilustrowaną książkę dla dzieci – z wyraźną przewagą obrazu nad tekstem. Czasami jest to kolejna część jakiegoś długiego kryminalnego albo wampirycznego cyklu… Coś, co przestało być modne i zajmujące albo po prostu się przejadło. Namioty z tanimi książkami mogą napawać smutkiem. Książki których nikt nie chce – lumpeks kultury?  W jednym z kątów namiotu stoją skrzynki z tymi, które „upadły” najniżej. Wszystkie po złotówce! W jednej ze skrzyń klasyka mniej znana. Widzę Lutnię Morsztyna i Króla zamczyska Goszczyńskiego, jest Bogusławski, Bohomolec, Koźmian, Kraszewski, Przybyszewski… Wybieram Wybór nowel i obrazków  Józefa Dzierzkowskiego…

W kolejnej skrzynce książki wydane w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Tu natrafiam na Bibliotekę Młodych – serię znaną mi z dzieciństwa. Charakterystyczne okładki Zbigniewa Rychlickiego z wpadającym w oko pół-kubistycznym rysunkiem ilustrującym treść tomu… Otwieram jedną z nich. Ta książka  przeznaczona jest dla Ciebie, młody Czytelniku – pisze ówczesny wydawca.  (…) Wybierać będziemy do tej serii książki szczególnie wartościowe i popularne; zabawne i poważne; takie, które się czyta „jednym tchem”, i takie, które czytamy powoli, smakując ich urodę. Słowem będą to książki bardzo różne, lecz łączy je jedno: zostały napisane w Ludowej Polsce. No cóż skoro wydane wtedy – nic dziwnego że ich wartość spadła do złotówki! Wybieram jednak jeden z tomów tej serii – przez sentyment. Książkę Ireny Krzywickiej Wichura i trzciny. Podobno Krzywicka była skandalistką?

Widząc tę książkę, starszy czytelnik – pamiętający czasy PRL-u, zatrzymałby może wzrok właśnie na niepowtarzalnej okładce serii Biblioteki Młodych. W niej ukazały się kultowe wówczas i ekranizowane książki: Bahdaja, Domagalika, Minkowskiego, Niziurskiego, Siesickiej… Ale też Kamieńskiej, Jurgielewiczowej, Szklarskiego, Centkiewiczów… Dla współczesnych młodych czytelników są to nazwiska z odległej epoki, niekiedy zupełnie nieznane. I nic dziwnego – bo przynależały do innej rzeczywistości, a nawet innego języka… Być może jednak tamtego czytelnika przyciągał tytuł. Wichura i trzciny. Wtedy, w czasach dzieciństwa, nawet jeśli nie znało się Pascala, tytuł taki „mówił” wyrazistą metaforyką. Każdego można nagiąć, ale czy można złamać?

Współczesność nasyca nas nieszczęściami, zwłaszcza tymi, które odnoszą się do materii bardzo delikatnej – jak ułomność czy przerażająca choroba… Programy wokół nieszczęść dotykających człowieka stały się normalnością, do której przyzwyczajamy się jak do publicystyki. Wzrusza i dojmująco boli obraz nieszczęścia – zwłaszcza jeśli jest to dziecko… To dobrze, bo ludzie powinni wiedzieć, jaki może być bezmiar bezsilności, by móc docenić własną kondycję… I może jedynie nachalne świecenie numerami kont albo nazwami fundacji, jakie następują po takich programach, zastanawia, czy chodzi tu o ludzką solidarność czy odruch litości…

Książka Ireny Krzywickiej podejmuje podobny problem…  I nie sądzę, by wydano ją ze względów dydaktycznych, choć jest to historia prawdziwa.

Młody człowiek – licealista w klasie maturalnej – mówiąc językiem ocen szkolnych: wzorowy uczeń,  modelowe uosobienie zalet umysłu i ciała – nagle zaraża się wirusem polio. Choroba przeżera mu wszystkie nerwy ruchowe i przerywa połączenia z mózgiem.  Błyskotliwy w nauce, świetny w sporcie, nieoceniony jako kolega, zawsze pierwszy i najlepszy – teraz zostaje przykuty do łóżka. Wydaje się na zawsze! Zanik mięśni, brzydota, rozpacz… Był przykładem siły, stał się przykładem bezsilności… I jeszcze ta dotkliwa prawda! Przy chorym pozostaje tylko matka, lekarz z obowiązku oraz kolega… Jeden, który nie odwrócił się od niego i nie patrzył z lękiem na zrujnowaną młodość… Przyjaciel, który stał się podporą udręczonej matki chorego kolegi…

Ta mądra książka o aktywnej postawie wobec cierpienia, wydaje się raczej opowieścią właśnie o tym przyjacielu. Czytelnik nie do końca może odkryć jego motywacje. Postać młodego człowieka biorącego na siebie dobrowolny obowiązek codziennej wielogodzinnej pomocy przy rehabilitacji chorego kolegi została jedynie zarysowana – bardziej przez ujawnienie jego sytuacji i sygnałowych obrazów z życia niż opisywanie cech. Jest ostatnim uczniem w klasie, ulega wpływom podejrzanych autorytetów, zmienia szkoły. Może ma skłonności próżniacze i łobuzerskie. Brak mu ambicji. W nowej szkole poznaje jednak kolegę, który imponuje mu sprawnością, siłą i umysłowością… Fakt nieoceniony – tu po raz pierwszy zostanie zauważony jako uczeń... To będzie motorem późniejszej motywacji… Tu też po raz pierwszy podejmie rywalizację – ale nie taką, jaką znamy ze współczesnej szkoły. Ciekawa jest też z obecnego punktu widzenia jego sytuacja prawna. Mieszka u wuja, który nie bardzo interesuje się jego losem. Musi wynieść się z mieszkania, gdy pojawia się prymitywna i apodyktyczna kobieta, z którą wuj zamierza się ożenić…

Dlaczego zajmuje się chorym, gdy sam ma kłopoty? Dlaczego nie odwraca się od kolegi, gdy ten upada i staje się ludzkim wrakiem? Czy kryje się za tym litość, wdzięczność, chęć spłacenia jakiegoś długu, męska przyjaźń – milcząca i bez wylewności? I cała ta siermiężna oprawa Warszawy tuż po wybudowaniu Pałacu Kultury może albo zrażać współczesnego czytelnika, albo zaciekawić, albo – jeśli ktoś jest tkliwy – wzruszać!

Zatem naiwność czy sentymentalizm?

Nie wiem, czy poleciłbym te książkę współczesnemu młodemu czytelnikowi, wiem, że sam na chwilę przeniosłem się w czasy dzieciństwa, kiedy jeszcze ulegałem złudzeniom.

Komentarze (2)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Taki diamencik w lumpeksie kultury...

Iwona Gajżewska-Kostka

Niesamowite teksty pisze ten człowiek.

Katarzyna Maszka

Blog Rolanda Maszki

Roland Maszka – polonista, absolwent gedanistyki, współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.