Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Przebrzmiała lektura, nieprzebrzmiały problem

Niewątpliwie większość z mojego pokolenia pamięta untersturmfürera Willego Sonnenbrucha, energicznego młodego gestapowca oddanego „pracy” na rzecz wielkiej niemieckiej sprawy – Europy Waterlandu. Zapomniany już dziś autor Niemców stworzył postać na wskroś przejrzystą i nie pozostawiającą wątpliwości co do niemieckiej kondycji tamtych czasów; a aktorzy wcielający się w rolę tego młodego Niemca zwizualizowali go jako przystojnego kulturalnego Aryjczyka w mundurze projektowanym przez Hugo Bossa. Wystarczy spojrzeć na stare kadry ze spektaklu Teatru Współczesnego (1955) albo ekranizację dramatu Kruczkowskiego (1996), by ujrzeć eleganckiego, wysokiego, jasnookiego blondyna o zdecydowanym, nie znoszącym sprzeciwu spojrzeniu… Autor Niemców chciał, by jego bohater wierzył w to, co robi, by uwielbiał matkę, a pogardzał ojcem hipokrytą… A co robi Willi Sonnenbruch? Stacjonuje w Norwegii. Jest u siebie – w niemieckiej Europie. Pracowicie likwiduje przeciwników nowego porządku, to jest tych, którzy działają na szkodę narodu niemieckiego… Jak pamiętamy, pewnego razu przychodzi do niego zdesperowana kobieta – matka aresztowanego młodego Norwega z ruchu oporu. Willi przyjmuje ją dzięki protekcji własnej kochanki. Matka norweskiego chłopca jest przygotowana do rozmowy – przychodzi w naszyjniku, starej rodowej biżuterii o bardzo dużej wartości. Ten naszyjnik ma być ceną za uwolnienie jej syna. Kobieta wie, że untersturmfürer Sonnenbruch, poszukuje urodzinowego drobiazgu dla matki. A właśnie ma wyjechać na kilka dni do Getyngi na rodzinny jubileusz. Jak sobie przypominamy, do transakcji jednak nie dochodzi. Willi informuje kobietę, że jej syn okazał się nie lada zuchem i wymknął się z rąk gestapo… Uszczęśliwiona matka młodego Norwega  i tak ofiarowuje mu naszyjnik… Niemiec jednak nie przyjmie go. Nie może być mowy o korupcji! Lubi jasne sytuacje. Więc go kupi. Wymowna kwota, jaką ofiaruje kobiecie – 50 koron, uświadamia nam, ile warte jest życie aresztowanego. I może nawet taka pedanteria byłaby do przyjęcia, gdyby nie fakt, że Willi posługuje się eufemizmem, za którym kryje się prawda o losie aresztowanego: został skatowany w czasie przesłuchania, w wyniku czego zmarł… Dlaczego Willi okłamuje kobietę? Nie, nie okłamuje! Mówi przecież prawdę – norweski patriota ‘wymknął im się z rąk’, a to że umarł – to nieistotny w sprawie skutek…

Powracam do treści dramatu Leona Kruczkowskiego przy okazji pytania o prawdę. Nie w kontekście literatury, ale historii. Ostatnio pytam piętnasto- szesnastoletnich uczniów, czy nie oburza ich fakt kłamstw w sprawie obozów koncentracyjnych. Oburza! Nazywanie obozów koncentracyjnych polskimi to nie tylko kłamstwo czy dyletanckie niedouczenie – to przerzucenie odpowiedzialności za zbrodnie niemieckie na inny naród… Oburza, bo uczniowie, których uczę – kiedy kończą piętnaście lat – odwiedzają niemiecki Obóz koncentracyjny Stutthof niedaleko Gdańska. To Konzentrationslager Stutthof. Ta wizyta zawsze jest wstrząsającym przeżyciem, komentowanym milczeniem. A są przecież w ich najbliższym otoczeniu jeszcze inne miejsca równie wstrząsające – wystarczy otworzyć Medaliony Nałkowskiej, by przekonać się, jaki los zgotowali ludzie ludziom…  Może więc oburzać fakt, że są Niemcy czy Włosi, którzy mają swoją prawdę, głoszoną z arogancji lub niewiedzy: największe obozy powstały w Polsce, więc są polskie! Skoro istnieje geografia literatury, może istnieje też geografia historii?

Może czytanie i omawianie dramatu Leona Kruczkowskiego w 2017 roku ze współczesnymi uczniami wydawać się nie najlepszym pomysłem – choćby ze względu na osobę autora i czas, w którym dramat powstał, może ze względu sposób pokazania problemu „przyzwoitych Niemców”, czy też programową fikcyjność literatury. Ta literatura jednak robi wrażenie! Mimo upływu czasu, mimo transformacji ustrojowej i mimo siedmiu dekad, jakie dzielą nas od wydarzeń tamtej wojny… Nie zgadzam się na takie zakończenie! – mówi jedna z uczennic po lekturze Niemców! To jedyna lektura, którą przeczytałam w całości i od razu! – mówi inna. Ci, którzy nie zadali sobie trudu czytania – słuchają toku lekcji z napięciem, jakby nie mogli uwierzyć w treść dramatu… Może żałują, że nie sięgnęli po lekturę, gdy był na to czas? Zdumiewa ich cynizm i prawda, która prawdą nie jest… Ciekawią ich postawy i motywacje bohaterów. Jakby to wszystko stało się naprawdę. A to tylko tekst. Ileż można zrobić, tworząc aktorską kreację… Na tym polega siła spektaklu, siła tego, co widzimy, i tego, co słyszymy. Kiedy aktor ubiera mundur SS albo SD i zimnym cynicznym wzrokiem patrzy na widza, przestaje być aktorem i jest nim jednocześnie – to dzieje się naprawdę… Kiedy oglądam Kolację kanibali – Rafał Mohr w roli Kaubacha, oficera SD, jest tak sugestywny, że przez chwilę odnoszę wrażenie, że to rzeczywistość, w której się znalazłem. Mam jednak możliwość weryfikacji, bo do teatru przychodzę dla przeżycia i refleksji. Aktor odgrywa rolę – nie jest przecież członkiem nazistowskiej partii.

Współcześni widzowie telewizji takiej możliwości nie mają. W strumieniu informacji informacja o polskich obozach koncentracyjnych jest jedną z wielu, a utrwalana i powtarzane staje się „prawdą” – prawdą Willego Sonnenbrucha.   

 

Komentarze (1)

Zaloguj się aby dodać komentarz

A ja wciąż omawiam tę lekturę z gimnazjalistami. Poruszamy problem obojętności profesora, cynizmu Willego; zastanawiamy się nad Ruth. Ma ten dramat pewien uniwersalny charakter, porusza problemy zawsze aktualne....

Marzena Wyjadłowska

Blog Rolanda Maszki

Roland Maszka – polonista, absolwent gedanistyki, współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.