Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Literatura, filantropia i święta

Bywają perły, które mogą zmienić życie człowieka. Jeżeli ma się jedną z nich, można planować wydatki. Drogocenna perła – kiedy się ją spienięży – zmienia wszystko, zwłaszcza gdy jest się biedakiem, jak w opowieści Steinbecka (Perła). Poławiaczowi pereł z La Paz – trafia się taka, wprawiająca w zdumienie sąsiadów – i wszystkich, którzy na nią patrzą. Co zrobisz teraz, kiedy stałeś się bogaty? – pytają. Szczęściarz trzymający perłę widzi w jej świetlistej materii swą przyszłość. Widzi siebie w kapeluszu z doskonałego filcu i swoją żonę, która ma na nogach buty; jego syn nosi bluzę z białym kołnierzykiem i chodzi do szkoły. Będzie umiał czytać i pisać… Co wcześniej, przed znalezieniem perły, było nie do pomyślenia… Poławiacz planuje nawet zakup strzelby. To będzie prawdziwy winchester! Wszyscy wiedzą, co to znaczy dla mężczyzny… Czy nasz bohater może przypuszczać, że ta perła obudzi demony, drzemiące w każdym z nas? Gdyby znał jej symbolikę – mógłby skojarzyć ją z wnętrzem ludzkiej duszy. A tam…? No właśnie – co tam komu w duszy gra? Ale nasz bohater nie jest czytelnikiem. Nie szuka sensów i znaczeń. Po prostu żyje w La Paz, wśród podobnych sobie ludzi i jest biedakiem.

Fragment noweli Steinbecka – staje się pretekstem do pewnej rozmowy lekcyjnej. Spodziewam się wprawdzie innego jej przebiegu – ale dialog podąża w kierunku konkluzji narzuconej przez większość rozmówców: jeżeli otrzymało się od losu szansę – trzeba ją wykorzystać. Drugi raz się nie powtórzy… Taką perłę znajduje się tylko raz. Uczniowie mówią o fortunie – zawrotnej grze losu i o tym, że kiedy los wyciąga rękę, nie wolno jej odtrącać, nie można głupio tracić. Tylko w baśniach biedak znajduje skarb, staje się bogaczem i żyje szczęśliwie. W życiu bogactwo budzi zawiść innych, bywa źródłem zła. Może właśnie dlatego warto je ukryć i… dzielić się z innymi?

No właśnie, jak dzielić się i z kim? Komu pomagać i w jaki sposób?

W okresie przedświątecznym nieustanie słyszę nawoływania do pomocy biednym i bezdomnym, otrzymuję esemesy wzywające za jedyne kilka złotych do pomocy potrzebującym; panowie w dobrze skrojonych garniturach, komentują szlachetność zwyczajnych ludzi, którzy po prostu dzielą się z potrzebującymi. Wyrażają aplauz dla organizacji i fundacji zawodowo zajmujących się pomocą. Inni panowie w równie dobrze skrojonych garniturach i sutannach zasiadają z bezdomnymi do wspólnej wieczerzy albo obdarowują dzieci z biednych rodzin prezentami… Święta to czas, gdy nikt nie powinien być sam i nikt nie powinien być smutny i nieobdarowany, choćby uśmiechem i dobrym słowem. I o samotnych starych ludziach dowiaduję się z telewizji – że mogą spotkać się, pośpiewać kolędy… Głównie emeryci, a wiadomo, emerytury małe. Są opłatki, życzenia, radość i jakieś poczucie bezpieczeństwa. Ja sam ulegam złudzeniu, że wiele się robi. To piękne i poprawia samopoczucie, bo w czymś się pomogło.

Na jednych z wieczorowych zajęć pytam uczennicę-słuchaczkę o święta. Widzę, że jest zmęczona i przepracowana – chociaż nie mówi o tym. Tak, przygotowuje święta. W Wigilię pracuje do szesnastej, jak większość, ale wszystko przygotuje wcześniej – jest trochę zabiegana. W soboty i niedziele uczy się, bo chce podejść do matury. W pracy – ciężko, nieraz trzeba być cały dzień. W końcu to sklep. Sobotnio-niedzielne zajęcia w szkole też trwają zazwyczaj od rana do wieczora. Niekiedy musi się zwalniać, bo nie ma kto zająć się dzieckiem. Ale znajdzie czas na zrobienie prezentów. Nigdy nie narzeka. Czytam tekst wiersza, który jest przedmiotem naszych zajęć… Młody człowiek zamyka oczy, jest po nocy w pracy, trudno mu wytrzymać. Udaję, że tego nie widzę. Kiedy pytam, go wcześniej, dlaczego odszedł z dziennej szkoły, mówi, że tak wyszło, nie dał rady, chciał wrócić, ale w końcu trzeba było pracować – takie okoliczności. Teraz uczy się wieczorowo. Będzie zdawał maturę. Jeszcze inny nigdy nie zamyka oczu, choć wiem, że pracuje ciężko – taka jest praca w stoczni. Błyskotliwy, oczytany i krytyczny. Rozmowa z nim to przyjemność. Musi utrzymać nie tylko siebie… Stracili wszystko, ich dom spłonął z całym wyposażeniem. Nie poddaje się, „walczył” z przepisami i przeciwnościami, aż wszystkie pokonał. Jeszcze inny słuchacz – jest po ciężkim wypadku. Mówi powoli, a to, co mówi, zawsze waży. Jego historię odkrywam powoli. Kiedy był zdrowy – układało się dobrze. Pracował, miał przyjaciół, pewność, plany. Ciężki uraz unieruchomił go na dłuższy czas. Ale nawet po wypadku wierzył, ufał, to cecha młodości. Ktoś to wykorzystał – został oszukany, za naiwną wiarę w ludzi trzeba płacić wysoką cenę. Ale jeszcze więcej kosztuje poczucie bezsilności… Poniżające dociekane swoich praw w świecie zadowolonych z siebie urzędników. Ma jednak plany, wierzy, że osiągnie równowagę…

Wszyscy cieszymy się na nadchodzące święta…

Wysoko oceniam wypowiedzi moich uczniów z Perły Steinbecka. Z przywołanego fragmentu nie wynika, jak potoczą się losy rodziny poławiacza z La Paz. Ale młodzi ludzie mówią o konieczności mądrego korzystania z szansy. Jeżeli los chce pomóc, trzeba korzystać… Tyle że za tym losem kryją się konkretni ludzie, nie perły. Trafia się taka perła – ktoś, kto pomaga  bez krzyku i splendoru. Trafia się i ktoś taki, kto chce tę perłę odebrać. Przywołuję jeszcze jedną historię literacką, tak znaną, że aż strach pomyśleć… To epizod z dzieła, którego jeszcze moi młodzi uczniowie nie znają – ale być może  będzie ich udziałem w przyszłości.

Czterdziestosześcioletni elegancko ubrany mężczyzna wchodzi do kościoła. Trwa kwesta na rzecz ubogich. Zbliżają się święta, choć nie jest to Boże Narodzenie. Kwestuje establishment: damy o twarzach szlachetnych i trochę zmęczonych, wytworni panowie – elita społeczna. Elita świadomych. Gdyby historia ta działa się w kostiumie współczesnym, ludzie ci mogliby swobodnie występować w programach reality w roli arbitrów eleganti… Mężczyzna ma przy sobie pokaźną sumę. Dorobił się na wojnie. Będzie wspierał potrzebujących, nie pytajmy dlaczego. Być może robi to z powodu pewnej kobiety. Waha się chwilę, ale w końcu podchodzi do stolika, przy którym siedzi ta kobieta i kładzie na tacy złote imperiały. Powiedzmy – szczerze, robi to dla niej. Po krótkiej rozmowie wycofuje się. Nie wychodzi jednak z kościoła. Z bocznej nawy obserwuje ludzi przychodzących do w świątyni. I wtedy dostrzega klęczącą u krzyża młodą dziewczynę. Jest jaskrawo ubrana i uróżowana. Pytam uczniów – czy wiedzą, co to znaczy – biorąc pod uwagę czasy, w których rzecz się dzieje. Wiedzą. Mężczyzna jakiś czas obserwuje młodą prostytutkę, a kiedy ona wychodzi idzie za nią. Na ulicy dogania ją i poleca iść z sobą. Dziewczyna godzi się. W końcu na tym polega jej „praca”. Jednak kiedy docierają na miejsce, okazuje się, że zamiary mężczyzny są zgoła inne, niżby mogła przypuszczać.  Wypytuje ją, chce wiedzieć, dlaczego jest na ulicy. I choć potem nazwie ją bydlęciem – podniesie ją z błota, zapłaci długi, da list polecający. Dziewczyna nauczy się zawodu i będzie pracować… Tajemniczy mężczyzna zapyta ją: czy chce z tego wyjść. Dwa razy nie powtórzy. Szansę ma się tylko raz… Co to za powieść? – uczniowie oczekują ode mnie odpowiedzi.  Dlaczego jej właściwie pomógł? Nie kontynuuję wątku – bo jak pamiętamy, sam Wokulski, nie wie dlaczego. Wie tylko, że należałoby przebudować społeczeństwo od fundamentów do szczytu, ale na to filantropia to za mało… Pochwalam jednak czyn bohatera, bo jest w nim coś z metody: niech twoja prawa ręka nie wie, co robi lewa. Jak pomagasz, to pomagaj – a nie krzycz o tym w godzinach największej oglądalności.

Filantropia – to dzisiaj słowo trochę zapomniane. A przecież pasuje do dobrze skrojonych garniturów i sporych pieniędzy. Chociaż na oświacie – jak powszechnie wiadomo – kroci zarobić się nie da. Można zawsze ją wspomóc właśnie na zasadach filantropii… Takie non-profit.  Współczesny filantrop, co topi pieniądze w społecznych akcjach rozwijających na przykład czytelnictwo i kulturę rozmowy – bo ma poczucie, że tym właśnie można obdarować młodych ludzi. Albo finansuje samotny rejs dokoła świata, by pokazać pasję podróży i zdobywania niemożliwego, choć sam w nim nie uczestniczy. Ale poza gronem nielicznych niewielu o tym wie… Może dzisiejsza praca u podstaw wcale nie wymaga podnoszenia upadłych i wydobywania na światło dzienne patologii i nieszczęść…

Dziesiątki paczek przygotowanych przez dzieci, nauczycieli, rodziców w niemałych kartonach oklejonych kolorowym papierem, poukładane jedna na drugiej tworzą barwny mur. Uczniowie do późnych godzin wieczornych pakują kolorowe kartony, robi to również kilka nauczycielek, a choć zbliża się dwudziesta pierwsza, praca się nie kończy. Paczek jest tyle, że potrzebna będzie mała ciężarówka. Szkolni organizatorzy akcji mówią, że co roku jest ich więcej… Ale też co roku większe są potrzeby, bo ubogich, wbrew statystycznym słupkom, przybywa…

Może należałoby też obok paczek obdarowywać świadomością przebudowy myślenia – nie w paczkach sens, ale w poczuciu bezpieczeństwa: że jeśli się będzie miało wykształcenie, będzie można z tego skorzystać; jeśli jest się uczciwym, będzie to procentować. Jeżeli będzie się ciężko i sumiennie pracować, będzie można liczyć na uczciwe wynagrodzenie… Jeżeli pojawi się poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, radość nie będzie mierzona czasem od świąt do świąt…  

Komentarze (0)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Blog Rolanda Maszki

Roland Maszka – polonista, absolwent gedanistyki, współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.