Zaloguj się

Menu

Kursy internetowe

Edukacja z przymrużeniem oka. Obrazki

Obrazek 1. O szkodliwości palenia

Uczestniczę w prelekcji dotyczącej szkodliwości palenia. Dwie studentki uniwersytetu medycznego, niewiele starsze od moich uczniów, mówią o chwytach marketingowych stosowanych przez koncerny tytoniowe i sposobach wpływania na  potencjalnych klientów… Żywe słowo uzupełniane jest szybko zmieniającymi się slajdami. Są na nich memy mające zniechęcić widzów do palenia tytoniu. Niektóre sugestywnie obrazują rozkład zdrowej tkanki, która z cielisto różowej przechodzi w popieliście trupią. Inne przedstawiają garnitur zębów sczerniałych i spróchniałych tak bardzo, że w końcu stają się niedopałkami papierosów. I takie, na których napis: ‘Papierosy są do dupy’ uzupełniony jest stosownym rysunkiem tej ostatniej udającej twarz, bo w czapeczce… Studentki mówią, obrazy przewijają się… Obok na bocznej ścianie wiszą nobliści: Sienkiewicz, Reymont, Szymborska, Miłosz… Jesteśmy przecież w gabinecie języka polskiego. Myślę o noblistach i o tym, że – niemal wszyscy oni palili… Szymborska, odbierając Nagrodę Nobla od Kapituły Szwedzkiej Królewskiej Akademii podpisywała ją, trzymając nieodłącznego papierosa – atrybut literata… Popiół sypał się do popielniczki, a uśmiechnięta poetka podpisywała… Czym byłaby literatura bez papierosa? Poza tym w dobie ekologów, któż pali tytoń? Elektronika!

Obrazek 2. O przydatności smartfona

Regulamin zabrania kategorycznie używania telefonów komórkowych w czasie lekcji… Do tego zapisu muszę stosować się ja – nauczyciel, i on – mój uczeń… Ale notatka na tablicy sucho ścieralnej jest dość obszerna. To wykres ilustrujący problem omawiany w czasie lekcji. Przerysowanie go zajmie trochę czasu. Jedna z uczennic pyta więc, czy może wykonać zdjęcie tablicy, by potem spokojnie przenieść wykres do zeszytu i przeanalizować go… Czeka na moją odpowiedź. Pozwalam i… łamię regulamin. Niemoralne? Jest telefon sposobem sporządzania notatek i narzędziem wielofunkcyjnym, jest po prostu długopisem. Po o kupować długopis, skoro ma się telefon? Dlaczego nie stosować go w ten sposób? Uczennica daje mi lekcję pragmatyzmu, a ja otwieram swoje pióro i przyglądam się cienkiej stróżce atramentu na białym papierze. I myślę, że przecież sam robię zdjęcia tablicy informacyjnej w pokoju nauczycielskim, by nie notować zbyt długich komunikatów… Ale złamałem regulamin! Niemoralne? Niezgodne z ustaleniami, które przecież powinny obowiązywać wszystkich… Co stałoby się gdyby dwudziestu sześciu moich uczniów zrobiło jednocześnie zdjęcie wykresu, zamiast przepisywać go z tablicy? Nic. Mógłby zrobić to jeden, a potem przesłać innym… Po co kupować długopis? Technologie informacyjno-komunikacyjne są przecież w szkole powszechnie obecne… W większości szkół obowiązuje jednak kategoryczny zakaz ich używania?

Obrazek 3. O pytaniu bez odpowiedzi

Lekcja trwa blisko kwadrans, gdy do sali wchodzi uczeń. Jest nie tylko spóźniony, ale i wzburzony. Zwykle przychodzi o czasie, pogodny i energiczny, oceniam go wysoko… Tłumaczy powód spóźnienia, był wzywany na rozmowę… W związku z bójką – dodaje, widząc moje pytające spojrzenie. Biłeś się chociaż w słusznej sprawie? – to pytanie zatrzymuje go w miejscu. A pan nie stanąłby w obronie dziewczyny? – odpowiada pytaniem na pytanie. I w jednej chwili dociera do mnie, że to nie jest już dialog nauczyciela i ucznia. Podobnie czuje chyba reszta młodych ludzi, których uczę, poznaję i oceniam, bo milczą i stosownie nie oczekują odpowiedzi. Retoryczne pytanie pozostaje w sferze intencji… Powraca też do mnie to, co wiem od dawna – to ja wciąż jestem oceniany: mój wygląd, sposób mówienia, gest, mimika, zachowanie. Jak zareaguję w czasie lekcji albo na przerwie czy w czasie innych zajęć? Co powiem, jeśli padnie prowokujące albo kłopotliwe pytanie? To oni oceniają mnie i to czy jestem w sranie wyjść im naprzeciw… Presja oceny, a ta wystawiona przez uczniów bywa dojmująco trafna…

Obrazek 4. O tym, jakim uczniem się było

Z lat szkolnych pamięta się zwykle te zdarzenia, w których komizm, brawura albo odwaga osiągały najwyższy stopień niedopuszczalności. Jak choćby to, które wspominam z lat osiemdziesiątych, kiedy to w grudniową rocznicę jakiś uczeń powodowany względami politycznego oportunizmu rozpuścił po szkole gaz łzawiący, po to tylko, by dyrektor mógł na ogólnym apelu tłumaczyć wszystkim, że była to wycieraczka podpalona nieopatrznie rzuconym niedopałkiem… Teoria ciekawa, choć nikt w nią nie wierzył… Rzecz jasna nic podobnego nie mogło stać się wtedy szkole, gdzie kręgosłup egzekutwy był silny jak dąb… Ale w tamtych czasach swąd gazów rzucanych przez milicję znany był dobrze. Niekiedy pamięta się z lat szkolnych trafność profesorskiego wniosku, jak choćby tego, jaki sformułował pewien nauczyciel na lekcji matematyki w klasie maturalnej, gdy uczeń wyznaczający dziedzinę funkcji w jej przebiegu zmienności miał wyraźne kłopoty nie tylko z wynikiem działań, ale i z podstawowymi przekształceniami algebraicznymi. Zamiast ćwiczyć przebiegi w pocie czoła, zadowalał się on posiadaniem tego samego zbioru zadań, z którego korzystał i profesor. I przepisywał gotowe rozwiązania znajdujące się na końcu książki, zawsze sumiennie i na bieżąco… A tu, taka wpadka…  – No, Maszoń, to jaki w końcu będzie wynik? Ile ci tam wyszło? – pyta profesor, zniecierpliwiony bezruchem panującym przy tablicy, bo wyznaczenie dziedziny należy do działań podstawowych każdego przebiegu. A on, nauczyciel, jest przecież w klasie o profilu matematyczno-fizycznym, którą sam uczuł przez ostatnie cztery lata! To pierwsza strona elementarza! – Zero! – pada wreszcie odpowiedź zadowolonego z siebie ucznia. – No widzisz, Maszoń! Ciągnie swój do swego – podsumowuje jego trud profesor… Ale nikt się nie gniewa na matematyka, wszyscy go lubią… Nie myślę tu o żartach niestosownych, acz komicznych – jak „niewinne” przyszycie do krzesła pewnej nauczycielki muzyki w ośmioletniej szkole podstawowej moich czasów. Nauczycielka ta miała zwyczaj siadywania na miękkich krzesłach. Na innych nie siadała. A jak już usiadła oczywiste było, że do końca lekcji nie ruszy się z miejsca. Toteż dwóch dowcipnisiów opracowało plan „połączenia Kury (tak nazywano nauczycielkę) z krzesłem”. Pierwszy – jako bardziej elokwentny – podszedł do niej z książką i zagaił jakąś rozmowę na temat Wieniawskiego… Nauczycielka pochłonięta dialogiem i poruszona faktem niezwykłego zainteresowania koncertami skrzypcowymi nawet nie poczuła, jak fastryga otoczyła obwód krzesła z grubą materią jej spódnicy. Do końca lekcji przesiedziała bardzo zadowolona… Bezczelność, której i nam wtedy nie brakowało.  „Mocnym” uderzeniem był na przykład pewien fresk – dzieło ucznia – który, wykonał rysunek na ścianie szkolnego korytarza „na cześć” nauczycielki historii. Budziła ona trwogę całej społeczności, bali się jej nawet wzorowi uczniowie – i tylko nieliczni byli w stanie sprostać jej wymaganiom. Ulubionym sposobem odpytywania pani profesor była praca z mapą historyczną. Trzeba było śpiewać, żeby zdać… Pamiętam podręcznik do tamtej historii: 17 września 1939 roku Armia Czerwona weszła na wschodnie ziemie polskie i wzięła pod opiekę ludność polską… Pod opiekę! Ilu uczniów zastanawiało się wtedy nad tą opieką? Rysunek w swej formie był wstrząsający, ale wykonany pewną kreską z zachowaniem dobrej perspektywy. Przedstawiał trumnę, z której wyłaniała się ręka trzymająca wskaźnik, obok trumny „artysta” umieścił stojak z mapą starożytnej Grecji… Nie było wątpliwości, kogo przedstawia fresk. Wszyscy uczniowie (chłopcy) podpisali rysunek – autora nie ujawniono, nikogo nie ukarano – bo niby za co?   

Komentarze (0)

Zaloguj się aby dodać komentarz

Blog Rolanda Maszki

Roland Maszka – polonista, absolwent gedanistyki, współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Lubi stare obrazy. Inicjator dobrych praktyk w szkole.